Flanders Rebecca (Carlisle Donna) - Jezdzcy burzy

99 Pages • 31,030 Words • PDF • 626.1 KB
Uploaded at 2021-09-24 07:00

This document was submitted by our user and they confirm that they have the consent to share it. Assuming that you are writer or own the copyright of this document, report to us by using this DMCA report button.


Donna Carlisle

Jeźdźcy burzy

Rozdział 1 Przez otwarte drzwi wtargnął ostry, zimny powiew wiatru, wywołując zniecierpliwienie pięciu męŜczyzn zebranych wokół telewizora stojącego w tak zwanym wspólnym pokoju. Meg weszła do środka, szybko zamknęła drzwi i zaczęła rozwijać kolejne warstwy opatulających ją szalików, zdjęła ośnieŜone zimowe boty i postawiła przemarznięte stopy na gumowej macie leŜącej tuŜ przy drzwiach. Czynności te wykonywała niezmiennie kaŜdego ranka przez ostatnie dwa lata. Koledzy nazywali to pomieszczenie wspólnym pokojem, zamiast zwyczajnie sekretariatem. I rzeczywiście, ta frontowa sala w Carstone Industries Adinorack na Alasce była miejscem, gdzie wszyscy pracownicy zbierali się, gdy akurat nikt nie miał nic do roboty. Posiadała wyposaŜenie typowe dla pokoju gościnnego – łóŜka polowe, okryte tanimi pledami, kilka lichych wyściełanych krzeseł i telewizor. Jedynym sygnałem, Ŝe jest takŜe miejscem pracy, było biurko stojące w pobliŜu frontowych drzwi, zawalone plikami folderów, druków, okólników i pozostawionych bez odpowiedzi listów. Meg dostrzegła ogromny dzbanek z kawą i napełniła swój kubek. Nareszcie zrobiło się jej ciepło i przyjemnie. – Dzień dobry, pani Forrest – przywitała ją Sadie, wchodząca właśnie przez obrotowe drzwi. Sadie zajmowała stanowisko o budzącej respekt nazwie: urzędnik organizacyjny, a tak naprawdę była zwykłą sekretarką. Obrotowe drzwi prowadziły do laboratorium i pokojów mieszkalnych. Sadie trzymała przed sobą wypełnioną listami torbę, która zdradzała prawdziwy charakter jej pracy. – Samolot jest juŜ gotów do startu – powiedziała Meg, skinąwszy nieznacznie głową. – Gdzie jest pilot? – W kabinie radiooperatora z Joem. – Sadie posłała Meg niepewne spojrzenie znad otwartej torby i zaczęła wyrzucać jej zawartość na biurko, i tak prawie niewidoczne spod papierów. – Hm, pani Forrest, myślę... – W porządku – przerwała natychmiast Meg – powiedz mu, Ŝe będę gotowa do drogi za około godzinę. Chciałabym spakować jeszcze trochę rzeczy. – Wzięła kilka kopert i zaczęła je szybko przeglądać. – A zresztą niewaŜne, powiem mu to sama. – Hej, Sadie, czy jest coś dla mnie? – zawołał jeden z męŜczyzn siedzących przed telewizorem. Cała piątka obserwowała snującą się po ekranie Godzillę z

takim zachwytem i uwagą, z jaką zagorzali fanatycy futbolu śledzą ostatni kwadrans meczu finałowego superligi. – Poczta przychodzi o dziesiątej trzydzieści – odpowiedziała ostro Sadie. – Wiesz o tym doskonale. MęŜczyzna posłał jej szyderczy uśmiech i lekko pochylił się, trzymając w ręku filiŜankę kawy. – Nie próbuj się stawiać – odparł. Meg skierowała chłodne spojrzenie w jego stronę, ale on, szyderczo szczerząc zęby, znów wpatrywał się w telewizor. Meg zawsze irytował widok połowy personelu Carstone siedzącego przed telewizorem juŜ o dziesiątej rano. Dziś jednak draŜnił ją bardziej niŜ zwykle. Wydawało się jej, Ŝe koledzy postępują tak celowo, aby wyprowadzić ją z równowagi. Postanowiła nie dać im tej satysfakcji. Powoli zaczęła wybierać zaadresowane do niej listy i spokojnie zwróciła się do sekretarki: – Pozwól, Sadie, Ŝe jako twoja szefowa po raz ostatni zadam ci słuŜbowe pytanie. Sadie spojrzała sponad sterty metodycznie układanej w alfabetycznym porządku korespondencji. – Naturalnie, pani Forrest. – Dlaczego – zapytała Meg – jeŜeli dostajemy pocztę tylko raz w tygodniu, ty zawsze zalegasz z odpowiedziami? Sadie spojrzała zaskoczona. – Odpowiadam na listy tego samego ranka, gdy otrzymuję pocztę. PrzecieŜ pani o tym wie, pani Forrest. – Owszem, odpowiadasz, ale na osobiste listy, pomijając słuŜbową korespondencję. – Wskazała ręką na stos leŜący nieporządnie na biurku. – Zapominasz, na czym polega twoja praca. Sadie patrzyła na nią przez chwilę, jakby zupełnie nie rozumiała, o co chodzi. Wydała więc z siebie tylko uprzejme „och” i powróciła do sortowania listów. Meg na chwilę przymknęła oczy. Byle do jutra, pomyślała. JuŜ jutro opuści na zawsze to zapomniane przez Boga i ludzi, wiecznie mroźne pustkowie! JuŜ niedługo będzie leŜeć na plaŜy w Waikiki i spędzi tam całe dwa tygodnie. Te myśli miały poprawić jej nastrój, tak się jednak nie stało. Zadała sobie pytanie – dlaczego? Meg Forrest miała trzydzieści dwa lata i była jednym z najwybitniejszych inŜynierów-konstruktorów Carstone Industries. Wysoka i szczupła, smukłość swej

sylwetki utrzymywała bez najmniejszego wysiłku. Jej owalna twarz, duŜe brązowe oczy i zmysłowe, wyraziste usta podobały się męŜczyznom, ale teŜ często wprowadzały ich w błąd. Delikatna kobieca twarz sugerowała bowiem słaby charakter, a Meg miała silną osobowość. Kasztanowe włosy nosiła zwykle zaczesane za uszy, ale przez ostatnie dwa lata brak dobrego fryzjera sprawił, Ŝe pozwoliła im rosnąć swobodnie. Nie chcąc jednak wyglądać nieporządnie, spinała je w klasyczny węzeł z tyłu głowy. Odpowiadał jej ten nie rzucający się w oczy spokojny styl. Ktokolwiek popatrzyłby teraz na Meg Forrest, nie mógł się pomylić. W tym surowym uczesaniu wyglądała na szefa. A jednak po dwóch latach kierowania Energy Research Station oczy pracujących tam męŜczyzn wciąŜ nieuchronnie zatrzymywały się na jej tyłeczku. Modliła się o wyzwolenie z tego piekła juŜ od momentu, kiedy samolot dotknął brudnego pasa startowego w odległym zakątku Alaski. Stało się to dwa lata temu; zaznaczyła ten „czarny dzień” w swoim kalendarzyku i od tej chwili liczyła dni i godziny, które pozostały do końca słuŜbowego pobytu. Nienawidziła osady, w której przyszło jej Ŝyć. Miała dość oglądania na co dzień monotonnego szeregu brzydkich chat ustawionych na skutym lodem i przewianym wiatrem niegościnnym obszarze, dość temperatury minus trzydzieści pięć stopni. Miejscem wieczornych towarzyskich spotkań był „Blue Jay Bar and Grill”, gdzie jako główne danie serwowano kanapkę z wołowiną i serem. Pozostawała jeszcze „Brownie’s Video”, wypoŜyczalnia oferująca klientom ponad sto kaset, ale ani jeden film nie liczył mniej niŜ pięć lat. W całej wiosce znajdowało się moŜe ze dwadzieścia ksiąŜek, w tym fachowe, techniczne pozycje, które zresztą Meg przywiozła ze sobą. Jej podwładni: inŜynierowie, mechanicy, specjaliści i personel pomocniczy, czyli śmietanka wioskowej społeczności, byli to ludzie skłóceni z Ŝyciem i wzajemnie sobie nieŜyczliwi. Tak się Ŝyło w Adinorack na Alasce, osadzie liczącej ogółem siedemdziesięciu pięciu mieszkańców. Jutro będzie siedemdziesięciu czterech, pomyślała ponuro Meg, wieszając swój płaszcz i liczne szale na wieszaku w pobliŜu drzwi obrotowych prowadzących do jej biura. Dlaczego nie czuję się szczęśliwa? Adinorack nazywany był pieszczotliwie Przedsionkiem Piekła. Tę nazwę nadali mu ci straceńcy, którzy z powodu braku Ŝyciowego fartu musieli w nim mieszkać przez jakiś czas.

Osadę zbudowano dwadzieścia lat temu jako jedną ze stacji badawczych wojskowej bazy. Bazę w końcu zlikwidowano, ale wioska została i kiedy Carstone potrzebował odpowiedniego miejsca do przeprowadzenia testów, będących elementami rządowych badań nad sposobem wykorzystania alternatywnych energii, jego wybór padł na Adinorack. Czy rzeczywiście była tam potrzebna obecność głównego inŜyniera? Meg Forrest czuła się obowiązana czuwać, aby w zaprojektowanym przez nią systemie nie pojawiły się usterki. I musiała wytłumaczyć tym wszystkim gryzipiórkom, Ŝe jej wyjazd do Adinorack jest konieczny! Nadgorliwość okazała się podstawowym błędem, błędem, za który została ukarana. Przez kilka pierwszych miesięcy po przyjeździe tutaj jej obecność była właściwie zbyteczna. Mechanicy i inŜynierowie systematycznie budowali swoje konstrukcje, dzień po dniu, według planu. Meg pozostawało tylko rozglądanie się dookoła i wydawanie poleceń, których nikt nie chciał słuchać. Zresztą w dwa lata później teŜ nikt jej nie słuchał. Weszła do własnych pomieszczeń biurowych, które były równie nieprzytulne, jak reszta budynku. Postawiła na biurku filiŜankę, połoŜyła przed sobą korespondencję. I nagle zrozumiała prawdziwy powód swych mieszanych odczuć związanych z opuszczeniem Adinorack. W zadumie patrzyła na filiŜankę z kawą. To właściwie był kubek, lśniący połyskiem porcelany, z biegnącym wokół szlaczkiem i ozdobiony napisem: „As Przestworzy” wykonanym duŜymi czerwonymi literami. Ten kubek z wyszczerbioną krawędzią... Szczerba powstała wówczas, gdy rzuciła kubkiem w niego... Jaki był powód wybuchu gniewu? Dziś juŜ zupełnie nie pamiętała. Minęło sześć miesięcy, a ona wciąŜ piła z tego samego naczynia. PrzecieŜ wiedział, Ŝe dziś wyjeŜdŜa, musiał o tym wiedzieć i nawet nie zadzwonił, aby się poŜegnać. – Błąd numer dwa – wyszeptała do siebie. Próbując się otrząsnąć z natrętnych wspomnień, które stawały się coraz bardziej dokuczliwe, usiadła za biurkiem i zagłębiła się w lekturze listów. Nie było w nich nic szczególnie interesującego, nic, co mogłoby przyciągnąć jej uwagę. Zresztą cała zawodowa energia Meg wyczerpała się juŜ tydzień temu, pochłonęły ją ostatnie prace związane z rządowym projektem. W korespondencji natrafiła na kartkę od ojca, który prosił, aby podała mu godzinę swego przylotu do Waszyngtonu, a wtedy zleci komuś, by wyszedł po nią na lotnisko. Zwrot „ktoś przyjdzie po ciebie”, zamiast po prostu „ja przyjdę”, wywołał u Meg lekkie

zdenerwowanie. No oczywiście – generał był przecieŜ człowiekiem tak zajętym! Nie mogła więc oczekiwać, Ŝe odstąpi od swego codziennego rozkładu zajęć i popędzi na lotnisko. Nie zrobiłby tego dla nikogo, nawet dla swojej dawno nie widzianej córki. Większość przeglądanych przez Meg listów spoczęła w koszu na śmieci, kilka zostawiła dla Sadie, gdyŜ wymagały odpowiedzi. Kartkę od ojca schowała do torebki i oparłszy łokcie na biurku, małymi łykami popijała kawę błądząc nieobecnym wzrokiem po pokoju. Nic jej tutaj nie trzymało, dlaczego nie wyjechała wcześniej? Pokój wyglądał dokładnie tak samo jak wtedy, gdy zobaczyła go po raz pierwszy. Tania, udająca drewno wykładzina, dwie stalowe szafki, stół kreślarski i czarna kanapa, na której spędziła wiele uciąŜliwych nocy, kiedy pogoda była zbyt niełaskawa, aby mogła wrócić do siebie, do mieszkania, które w gruncie rzeczy wydawało się równie niegościnne jak biuro. Jednak nie wszystkie noce spędzone tutaj pozostawiły tak niemiłe wspomnienia. Były teŜ inne nocne godziny przeŜyte na tej samej kanapce, kiedy nie dokuczała jej samotność... Otworzyła oczy i spojrzała w kierunku okna. Okiennice były jak zawsze zamknięte, poniewaŜ widok zamarzniętej i jałowej ziemi mógł budzić w ludziach uczucie depresji. Teraz Meg rozchyliła je trochę i raz jeszcze popatrzyła na ponury pejzaŜ. Zamarznięte ślady opon w śnieŜnej mazi, a gdzieniegdzie nagie spłachetki gruntu, z których wiatr zwiał resztki śniegu, dalej przykucnięty, niezgrabny budynek Blue Jay, przysłonięty nieco przez przerdzewiałą i niepotrzebną nikomu stację pomp, która powinna zostać zburzona juŜ rok temu. Wszystko wokół tonęło w ponurym zmierzchu i nikomu nie przychodziło do głowy, Ŝe przecieŜ jest juŜ marzec i dni powinny być dłuŜsze. – Ziemia północnego słońca – wyszeptała do siebie Meg i trzasnęła okiennicami. Na palcach jednej ręki mogła policzyć, ile razy widziała słońce, od kiedy się tu znalazła. Poza tym zauwaŜyła na wschodzie cięŜkie ołowiane chmury, zwiastujące burzę i zazwyczaj znamionujące obfite opady śniegu. Naprawdę nie było powodu, aby tu pozostawać choćby chwilę dłuŜej. KaŜdy pilot dbający o swe dobre imię powinien odmówić lotu w czasie burzy śnieŜnej, a ją czekał naprawdę niełatwy czterogodzinny lot do Juneau i Meg powinna wziąć to wszystko pod uwagę. Postanowiła natychmiast opuścić Adinorack. On juŜ z pewnością nie zadzwoni. Zarzuciła torbę na ramię i ruszyła w kierunku radiostacji, zatrzymując się

jeszcze na chwilę we wspólnym pokoju, gdzie ponownie napełniła kubek kawą. Tym razem nie zwróciła uwagi na porozumiewawcze i ukradkowe spojrzenia rzucane przez męŜczyzn skupionych wokół telewizora. – Jestem Meg Forrest – powiedziała stając w drzwiach pokoju mieszczącego radiostację – i jeśli paliwo zostało zatankowane, to chyba moglibyśmy lecieć. Zdaje mi się, Ŝe będziemy mieli trochę śniegu, dobrze byłoby uniknąć burzy. W ciasnym pomieszczeniu, słuŜącym takŜe jako wieŜa kontrolna i stacja meteorologiczna, znajdowało się dwóch męŜczyzn. Radiotelegrafista Joe siedział na swym stałym miejscu naprzeciw radia i ze słuchawkami opuszczonymi na szyję Ŝartował z pilotem, który przysiadł na krawędzi biurka. Z chwilą wejścia Meg śmiech zamilkł i pilot powoli odwrócił się. – To ty? – spytała cicho. – My się chyba znamy. Meg znalazła się twarzą w twarz z Redem Worthingtonem, swym błędem numer dwa. Tego męŜczyznę rozpoznałaby bez trudu nawet z tyłu. Baseballowa czapeczka wciśnięta na faliste brązowe włosy, luźna czerwona wiatrówka z błyskawicznym zamkiem i niewymuszony wdzięk w sposobie trzymania głowy. Nie mogło jej się przytrafić nic bardziej zaskakującego niŜ to spotkanie. JuŜ na pierwszy rzut oka wielu ludzi określiłoby twarz Reda jako przystojną lub co najmniej interesującą, ale Meg, wielokrotnie analizując jego oblicze, dawno doszła do wniosku, Ŝe tak naprawdę była to twarz zupełnie pospolita. Nie wyróŜniające się niczym szczególnym rysy i zupełnie zwyczajne, jasnobrązowe oczy nie powinny zapadać w pamięć. Byłby przeciętnym facetem, gdyby nie szczery chłopięcy uśmiech, który powodował niespokojne bicie niejednego kobiecego serca, i gdyby nie to chmurne spojrzenie, dzięki któremu kaŜda dziewczyna natychmiast byłaby gotowa wybaczyć mu wszystkie grzechy. W gniewie nazbyt energicznie zaciskał szczęki, ale umiał takŜe patrzeć na kobietę ze zmysłową tkliwością, patrzeć tak, Ŝe prawie kaŜda czuła się zniewolona i nie potrafiła mu się oprzeć. Tak, gdyby nie to wszystko... Serce Meg mocno zakołatało. Jedno spojrzenie na Reda wystarczyło, Ŝeby nagle straciła oddech – był przecieŜ najwspanialszym męŜczyzną, jakiego kiedykolwiek spotkała. Tymczasem jego oczy błądziły po postaci Meg. Swobodnie i bez skrępowania mierzył ją wzrokiem od stóp do głów. Badał spojrzeniem okrągłość piersi rysującą się pod swetrem, kształt ud w obcisłych dŜinsach. Nienawidziła tej bezpośredniości Reda i zarazem kochała go za nią.

Red uśmiechnął się kpiąco i pozdrowił Meg skinieniem dłoni, w której trzymał plastikowy kubeczek. – No i cóŜ, pani Worthington – wycedził – jakoś Ŝyję i jeszcze oddycham. Meg patrząc w skupieniu na plastikowe naczynie powiedziała zimno: – Wiesz, Ŝe niszczysz ten świat i Ŝyjące na nim istoty. Wzruszył ramionami i dalej popijał kawę. Nie miała pojęcia, , skąd Red wziął się tutaj, wiedziała tylko, Ŝe jego twarz i kasztanowa czupryna, ujrzane niespodziewanie w tym pokoju, zupełnie zbiły ją z tropu. Zawahała się, następnie zamknęła drzwi kierując równocześnie wymowne spojrzenie na Joego. Joe nie mógł mieć więcej niŜ dwadzieścia lat, był absolutnym geniuszem w sprawach elektroniki i młodzieńcem niezbyt bystrym, gdy chodziło o cokolwiek innego. Joe z ogromnym zainteresowaniem przysłuchiwał się rozmowie i było jasne, Ŝe nic na świecie nie skłoni go teraz do opuszczenia swego stanowiska. To bez znaczenia, zdecydowała w końcu Meg. PrzecieŜ ona i Red nie mają sobie do powiedzenia niczego takiego, czego nie powinniby usłyszeć inni. Przechodząc przez pokój starała się uspokoić i zapanować nad nie kontrolowanym biciem serca. – Co ty tu robisz? – To moja trasa, prawda? – Udawał zaskoczenie. – Jakoś nie widywałam cię tu przez ostatnie sześć miesięcy – stwierdziła Meg. Jej puls powoli zaczął się uspokajać. Zwyczajny, całkiem zwyczajny facet, powtarzała w duchu. Red uśmiechnął się znowu, trzymając przy ustach kubek z kawą. – Czy mógłbym, kochanie, pozwolić ci odjechać bez poŜegnania? Czy to chciałaś usłyszeć? Myślała, Ŝe juŜ całkowicie panuje nad sobą, ale serce nadal biło zbyt szybko, tym razem jednak powodem emocji był gniew. – Oczywiście – odpowiedziała krótko. – Jesteś jedynym męŜczyzną, który potrafi przelecieć pół kontynentu tylko po to, aby eskortować swą Ŝonę w drodze do stolicy stanu, poniewaŜ pragnie ona złoŜyć tam pozew rozwodowy. – Masz rację – odpowiedział – to istotnie jedyna sprawa, dla której warto przelecieć pół kontynentu. Zacisnęła wargi. Red wstał nagle i rozkładając szeroko ramiona zawołał: – Chodź tu, Megan, i ze względu na pamięć dawnych dobrych czasów daj mi

małego całusa. Nawet nie drgnęła, gdy zbliŜył się do niej. Jego Ŝartobliwe słowa przywołały natychmiast tyle wspomnień. Broniła się przed tym, ale wciąŜ desperacko pragnęła Reda. Kiedy znalazł się tuŜ przy niej, wysunęła dłoń w geście protestu. Megan... Mój BoŜe, jak ja nienawidzę tego imienia, pomyślała. A przecieŜ Red był jedynym, który mówiąc tak do niej nie wywoływał odruchu, aby uderzyć go w szczękę. Stał teraz przed nią i bezczelnie się uśmiechał. Patrzyła na Joego, który włoŜył słuchawki i gorliwie kręcił gałką aparatu radiowego. Jednak słuchawki nie całkiem zakrywały uszy i była pewna, Ŝe chłopak nie ma zamiaru stracić ani słówka z ich rozmowy. – Zostawiłeś u mnie trochę rzeczy, zamierzałam ci je oddać, leŜą na moich torbach – powiedziała Meg. Red ponownie uniósł kubek z kawą. – Nie zwykłem chodzić z torbami. Aha, przy okazji, co zamierzasz zrobić z samochodem? – zapytał od niechcenia. Jak długo rozmawiał z nią tonem Ŝartobliwym i kpiarskim, odczuwała podniecenie lub gniew, ale wtedy nie był jej obcy. Teraz to grzeczne, chłodne pytanie zupełnie ją pokonało. Zadał je, jakby rzeczywiście był przypadkowym znajomym. To chyba juŜ koniec ich związku. Nie pozostało między nimi nic prócz zwykłej, banalnej uprzejmości. Musiała przełknąć łyk kawy, inaczej nie zdołałaby wykrztusić z siebie ani słowa. – Dancer obiecała go sprzedać. – Być moŜe ja go wezmę. – NaleŜna część z tytułu ślubnego kontraktu, co? – odcięła się Meg gwałtownie, zanim ugryzła się w język. – Do diabła! PrzecieŜ powinienem coś dostać. – O tak, naleŜy ci się, za te lata absolutnego oddania. – Hej, kochanie! Ja naprawdę byłem oddanym męŜem. – Nawet nie rozumiesz sensu tych słów! – A ty rozumiesz? – Przynajmniej próbowałam być dobrą Ŝoną. – Ty równieŜ nie znasz sensu niektórych słów. Mam nadzieję, Ŝe masz w swoich bagaŜach odpowiednio gruby słownik. Powinnaś się jeszcze wiele nauczyć, Meg! – Nie będę więcej marnować Ŝycia dla ciebie, mój czas jest zbyt cenny.

– Marnowałaś ze mną Ŝycie, do licha! Podoba mi się to określenie. Nigdy przedtem nie powodziło ci się tak dobrze. – Och, przepraszam, rzeczywiście masz rację. Pobyt na arktycznym pustkowiu jest przecieŜ marzeniem kaŜdej romantycznej dziewczyny. Ekscytujące wspólne oglądanie w telewizji meczu bokserskiego sprzed trzech tygodni. – Nie musieliśmy tego robić wspólnie. Twarz Meg była rozpalona, ręce kurczowo ściskały kubek. Najbardziej denerwowało ją to, Ŝe Red najwyraźniej bawił się tą rozmową i tylko udawał, Ŝe jest zagniewany. Wprawdzie jego oczy rzucały iskry i gdyby Meg starała się podnieść jeszcze bardziej temperaturę dialogu, z pewnością dorównałby jej temperamentem. Tylko Ŝe ta burząca krew w Ŝyłach szermierka słowna nie kosztowała go wiele i to właśnie złościło Meg najbardziej. W słownych grach małŜeńskich był zawsze lepszy od niej. Dlaczego mu na to pozwalała? Z impetem postawiła kubek na brzegu biurka i powiedziała twardo: – Ty, Red, jesteś jak nagłe pchnięcie. – Nagłe pchnięcie? Jak ładnie to powiedziałaś, Megan. – Uniósł brwi, a jego oczy rozbłysły zadowoleniem. – Czy wiesz, Ŝe mówiąc coś takiego, zrobiłaś mi wielką frajdę? – Tak... – zastanowiła się. – To jest to, do czego mnie redukujesz. WciąŜ śmiał się hałaśliwie. Dobrze, Ŝe odstawiła juŜ swój kubek, inaczej z pewnością rzuciłaby nim znowu. Przypomniała sobie o Joem, który przyglądał im się z coraz większym zainteresowaniem. – Mam nadzieję, Ŝe zaspokoiłeś dostatecznie swoją ciekawość, Joe. Teraz wywołaj Juneau i przekaŜ im trasę naszego lotu. Poczekam na zewnątrz. Joe spojrzał na Reda, jakby szukając u niego pomocy. Red pocierał dłonią podbródek i uśmiechał się nieznacznie. – No cóŜ, trzeba będzie powiedzieć... – mruknął. Meg patrzyła na niego wyzywająco. – Nie próbuj ze mną swoich gierek, Redzie Worthington. Wolałabym spędzić dwa tygodnie w klatce z olbrzymią iguaną, niŜ cztery godziny w samolocie z tobą, musimy jednak lecieć do Juneau. Dobrze wiedziałeś, co robisz, kiedy decydowałeś się na ten lot. Nie wykręcaj się! Bierz swój płaszcz, czapkę i chodźmy. Meg trzymała juŜ rękę na klamce, gdy głos Reda zatrzymał ją. – NajdroŜsza, wiesz, Ŝe pragnę twojej obecności w równym stopniu jak ty mojej, jednak wydaje mi się, Ŝe będziemy mieli trochę kłopotu z naszym lotem.

Odwróciła się i spojrzała na niego. JakieŜ to złe wiadomości pragnie jej przekazać? – Wydaje mi się, Ŝe mały burzowy front przesuwa się tu z północy i dlatego wszystkie loty z Juneau zostały odwołane. Powiedział to z taką satysfakcją, Ŝe nagle zapragnęła go udusić. – Niestety, kochanie, musimy tu zostać razem przez jakiś czas.

Rozdział 2 Meg nie mogła uwierzyć, Ŝe prawie godzinę temu czuła Ŝal na myśl o opuszczeniu tego miejsca i szukała sposobu, aby odwlec moment odjazdu – w nadziei, Ŝe Red zadzwoni. Teraz, gdy zjawił się w Adinorack osobiście, wiedziała, Ŝe nie powinna tu zostać ani minuty dłuŜej. Dlaczego próbuje ją zatrzymać? Sam jest szalony, więc chce, abym i ja równieŜ nie była normalna, pomyślała. Przeszła przez pokój i chwyciła dokument, na którym Joe na bieŜąco nanosił informacje dotyczące pogody. UwaŜnie przebiegła wzrokiem papier. Niskie ciśnienie... silne wiatry... duŜe opady śniegu. – Sami to spreparowaliście – rzuciła patrząc oskarŜycielsko znad arkusza na obu męŜczyzn. – AleŜ co pani mówi, pani Worthington – zaprotestował Joe. – Forrest, nazywam się Forrest – odpowiedziała krótko. – Jeszcze nie – przypomniał jej łagodnie Red. Nerwowo krąŜyła wokół krzesła Joego i wpatrywała się w ekran radaru. Mogła juŜ nawet rozpoznać wyraźny punkt na ekranie oznaczający burzowy front. Odwróciła się do Reda. – No dobrze, nawet jeśli to prawda, to w czym problem? Burza jest o jakieś dwie godziny stąd! Latałeś w trudniejszych warunkach, zrobiłeś przecieŜ te cholerną karierę, pilotując samoloty podczas gorszej pogody niŜ ta. Dlaczego teraz chcesz opóźnić lot? Zabieraj się stąd, przygotuj urządzenia kontrolne. Idę po bagaŜe. Była juŜ przy drzwiach, gdy Red odpowiedział stanowczo: – Nie. Utkwiła w nim wzrok i, aby się opanować, zaczęła liczyć do dziesięciu. Siedział rozparty na krześle ze swobodnie wyciągniętymi nogami i zsuniętą na tył głowy czapeczką. Spoglądał przed siebie spokojny i obojętny. Pomyślała, Ŝe być moŜe jedną z najbardziej irytujących cech Reda była ta umiejętność całkowitego relaksu, niezaleŜnie od miejsca, w którym się znajdował. Umiał być na luzie w kaŜdej sytuacji. – Celowo opóźniasz lot – zawołała. – Jasne, zbudziłem się dziś rano i powiedziałem do siebie: Co mam zrobić, aby uczynić Ŝycie Meg trudniejszym? JuŜ wiem. – Strzelił palcami. – Wyczaruję burzę

śnieŜną, wtedy nie będzie mogła odlecieć do domu. Meg z gniewną miną zrobiła dwa kroki w kierunku Reda. – Wiesz, do cholery, co ja myślę?! Siedzisz tu i tylko marnujesz czas, chociaŜ mógłbyś zdąŜyć przed burzą, gdybyś zdecydował się lecieć natychmiast, i poleciałbyś, jeśli poprosiłby cię o to ktoś inny, a nie ja! W odpowiedzi uśmiechnął się szeroko. Meg gwałtownie obróciła się do Joego. – No dobrze, ile mamy spóźnienia i jak długo jeszcze będę musiała tu tkwić? – spytała. Joe włączył radio. – Właśnie próbuję przelecieć całą skalę. Jest coraz gorzej. Burza przechodzi juŜ nad tundrą. Mówią o zamknięciu lotniska Fairbanks i nie będę zaskoczony, jeśli za chwilę powiedzą to samo o Juneau. – Spojrzał na Meg. – MoŜemy tu pozostać bez moŜliwości manewru przez dobre kilka dni. Meg skierowała zimny, oskarŜycielski wzrok na Reda. – Oddałam klucz od mojego mieszkania – powiedziała starając się, aby jej głos brzmiał spokojnie. – Nie mam nawet gdzie się przespać tej nocy. – Jest przecieŜ zawsze kanapa w twoim biurze – przypomniał jej ironicznie. Odstawił kubek i podniósł się. – Oczywiście wtedy ja nie będę miał gdzie spać, ale pracując tutaj razem jakoś nigdy nie mieliśmy z tym kłopotów, no nie? Kątem oka Meg dostrzegła lekki uśmieszek Joego, ale zlekcewaŜyła tę drobnostkę. – Jesteś bardzo przewidujący – odparła chłodno. – Nie, Megan, jest mi jedynie przykro. Ruszył w stronę drzwi, lecz Meg schwyciła go za ramię. – Pozwól sobie coś powiedzieć, ty cwaniaku – zawołała. – FCC miało swoje zasady stosowane wobec ludzi takich jak ty. Myślę, Ŝe wyrządziłeś mi tyle przykrości, Ŝe dziś powinnam po prostu cisnąć ci w twarz twoją licencję. Jego oczy patrzyły współczująco na Meg i nie uczynił nic, aby wyswobodzić ramię z uścisku. – Kocham, kiedy mówisz tak stanowczo – powiedział. – PoniewaŜ moŜesz latać, wyobraŜasz sobie, Ŝe nie jesteś zwyczajnym człowiekiem stworzonym przez Boga. Siedzisz dumny jak paw w tej swojej kabinie pilota i myślisz, Ŝe jesteś ponad wszystkimi i nikt nie potrafi cię zrozumieć. Wydajesz nieodwołalne rozkazy, tworzysz własne prawa i dlatego czujesz się

wielki jak udzielny ksiąŜę. Red zakrył dłonią jej usta. – Niestety, nie potrafię w inny sposób zmusić cię do milczenia – stwierdził. W odpowiedzi jej paznokcie boleśnie wpiły się w ramię Reda, ale trwało to tylko chwilę. Nagle cała energia opuściła ją. Poczuła taki przypływ poŜądania, Ŝe zaskoczyło ją to zupełnie. JakŜe nienawidziła własnej słabości! Nie mogła nic zrobić, aby powstrzymać to obezwładniające uczucie. Dotknięcie Reda zawsze działało na nią w podobny sposób, nawet teraz, po długiej rozłące. Była jak urzeczona. Wciągnęła w nozdrza woń świeŜej bawełny i ten jedyny w swoim rodzaju zapach płynu po goleniu, którego chyba nikt poza nim nie uŜywał. Obezwładniał ją dotyk stwardniałych rąk na policzku, palce Reda delikatnie muskały jej włosy na skroniach. Nie potrafiła się opanować patrząc na władczy zarys jego ust, ich widok rozniecał Ŝar w jej piersiach. Chciała pić z tych ust bez opamiętania, chciała zamknąć Reda w swoich ramionach, posiąść całkowicie, a później poddać mu się zupełnie. Myślała, Ŝe zobojętniała na niego tak bardzo, jak tylko moŜe zobojętnieć kobieta, która wiele wycierpiała, poświęcając męŜczyźnie wszystko, całą namiętność i całą Ŝyciową energię; nagle jednak uświadomiła sobie, jak wielkie było jej poŜądanie i z jak olbrzymią siłą Red wciąŜ nad nią panował. Nawet wówczas, gdy przestał ją obejmować, trwała nieruchomo, sztywnością mięśni próbując obronić się przed trudnym do opanowania zmysłowym drŜeniem, ignorując rumieńce, które paliły jej policzki. Stała przed swym męŜem twarzą w twarz oddychając cięŜko, wyczuwała podziw Joego, który bez skrępowania obserwował ten pojedynek. Jeszcze czuła oddech Reda na swojej skórze i to uczucie było niezwykle podniecające. Była wściekła, Ŝe wciąŜ go pragnie, a on z całym rozmysłem pobudzał ją erotycznie. Nadal czegoś od niej chciał i wiedziała, Ŝe właśnie to c o ś było celem, dla którego przeleciał pięćset kilometrów. Miała ochotę okładać go pięściami ze złości, ale jej widoczny gniew mógłby mu sprawić zbyteczną satysfakcję. Spokojnie spojrzała wprost w oczy Reda i powiedziała łagodnie: – Zabawne. Nie myślałam, Ŝe zrobiłeś tak duŜe postępy. ZauwaŜyła, Ŝe jego szczęki zacisnęły się gniewnie, a to było wszystko, czego chciała. Odwróciła się na pięcie i wyszła z pokoju starannie zamykając za sobą drzwi. Red obserwował Meg, jak z wysoko uniesioną głową opuszcza kabinę

radiooperatora. Takiego opanowania nie widział jeszcze nigdy u nikogo i z trudem powstrzymał się, aby nie pobiec za nią. Zazwyczaj bawiło go to, Ŝe Meg chodzi jak dowódca przed bitwą, ale teraz uświadomił sobie, Ŝe jej sposób poruszania się urzekał go najbardziej. – Niesamowita kobieta – wyszeptał. Do diabła z jej sposobem chodzenia! Utracił nie tylko to, utracił przecieŜ wszystko. Jej płomienne oczy, bystry umysł i ostry jak brzytwa język... Włosy rozrzucone na poduszce, sposób, w jaki przed pójściem spać spoglądała na niego, gdy z parą cięŜkich okularów na nosie siedziała ubrana w jedną z tych jego starych flanelowych koszul i pilnie studiowała sterty papierów. Utracił moŜliwość patrzenia na nią, dotykania jej i słuchania jej ciętych ripost. Utracił moŜliwość walki z Meg i wszelką szansę na pójście z nią do łóŜka. Chwycił gwałtownie nie opróŜniony jeszcze papierowy kubek i zmiaŜdŜył go. Zaklął, gdy letnia kawa trysnęła mu wprost na koszulę. – Właściwie mogłeś lecieć – skomentował Joe, w pośpiechu wycierając przód jego koszuli garścią papierowych serwetek. Red rzucił mu ponure spojrzenie. – Mogłeś zdąŜyć przed burzą, gdybyś wyleciał wcześniej – wyjaśniał dalej Joe. – Tak, być moŜe. – Red spoglądał spode łba na chłopaka, gdy ten wrzucał mokre serwetki do kosza. – Jednak czy powinienem naraŜać na szwank mój samolot, i to jeszcze dla takiej wiedźmy? Joe udawał, Ŝe podziela jego zdanie, ale tak naprawdę czegoś tu nie rozumiał. Myślał, Ŝe gdyby Red otrzymał zadanie przewiezienia do Juneau jakiegoś cennego ładunku – na przykład poczty, elektronicznego sprzętu, nawet przemycanego alkoholu czy papierosów – wówczas nie zawahałby się ani chwili. Zawsze aŜ się trząsł z radości na myśl o nowym wyzwaniu. Gdyby jego samolotem miał lecieć lekarz z Ŝyciodajnym serum w swojej torbie, Red natychmiast podjąłby ryzyko. Lubił hazard. Robert „Red” Worthington był jednym z najznakomitszych pilotów obsługujących nie zamieszkane tereny Alaski. Doskonałą reputację zyskał głównie dzięki umiejętności brawurowego lądowania. Pociągały go trudne sytuacje, lądował w najbardziej nieprawdopodobnych miejscach, a oblodzone skrzydła jego samolotu prześlizgiwały się między szczytami gór. Potrafił wystartować w najciemniejszą noc, mając na domiar złego zepsuty pulpit sterowniczy czy przerwaną łączność i pasjonował się kaŜdą minutą takiego lotu. Pragnął silnych przeŜyć. Gwałtownie wzrastający poziom adrenaliny we krwi,

nagłe wstrzymanie bicia serca, suchość w gardle ekscytowały go. I wreszcie lubił ten szczególny moment, kiedy cichy głos wewnętrzny rozkazywał mu, aby dodał gazu lub wzniósł się jeszcze trochę. DąŜył do zwycięstwa, fascynowała go walka z przeciwnościami losu i zawsze miał nadzieję, Ŝe będzie mógł zaryzykować znowu. Mówiono o Redzie, Ŝe jest pilotem, który sam pakuje się w kłopoty. Red myślał, Ŝe w tych sądach jest sporo prawdy, gdyŜ jeśli sam nie szukał Ŝyciowych utrudnień, to z pewnością nie uciekał przed nimi. Grać bezpiecznie czy ryzykować Ŝyciem – ten wybór nigdy nie stanowił dla niego dylematu. Wszystko to jednak uległo zmianie z chwilą pojawienia się Meg. Początkowo prawie sobie nie uświadamiał tych zmian, ale później stały się one juŜ zbyt wyraźne. Nikt, poza innym pilotem, nie moŜe zrozumieć, jak wiele podczas lotu zaleŜy od instynktu. Instrumenty są sprawne, rozmawiasz z wieŜą kontrolną, gdy czujesz się samotny, a jednak to wszystko nie to. Autentyczne odczucie lotu jest czymś innym, odbywa się przez ustawiczne nasłuchiwanie drgań silnika, obserwację światełek kontrolnych, a dobry pilot wyczuwa nawet cięŜar powietrza. Samolot staje się po prostu przedłuŜeniem jego ciała. WaŜny jest tylko on i maszyna, wszystko inne przestaje mieć znaczenie. No tak, ale jeśli ktoś bliski oczekuje cię w domu, wtedy te inne rzeczy nie są juŜ tak obojętne, a ty nie jesteś sam w powietrzu! Red wielokrotnie przyłapywał się na tym, Ŝe nie ufa juŜ swoim instynktom, maszyna przestała być dla niego jedyną kochanką. Stał się ostroŜniejszy. To właśnie dlatego nie chciał zaryzykować lotu z Meg, ale Joe oczywiście nie mógłby tego zrozumieć; co gorsza, Meg równieŜ niczego nie rozumiała. WciąŜ jeszcze zachmurzony przejechał po raz ostatni ręką po wilgotnej koszuli, następnie podniósł kubek, który Meg pozostawiła na biurku. Był jeszcze ciepły. OdpręŜył się, usiadł i wypił pozostawiony napój. Meg piła tylko czarną kawę i nigdy nie zostawiała śladów szminki na brzegu filiŜanki. Za to równieŜ ją lubił. Joe szybko zanotował jakiś komunikat radiowy i zdjął z uszu słuchawki. Odwrócił się i uwaŜnie spojrzał na Reda. – Czy mogę cię o coś zapytać? Red podniósł oczy. Prawie zapomniał o istnieniu Joego i teraz był mu wdzięczny za przerwanie ciszy i tych jego wewnętrznych rozwaŜań, które mogłyby sprowokować go do zrobienia jakiegoś szaleńczego kroku, na przykład nowej próby pogadania z Meg. – Dlaczego się z nią oŜeniłeś? Red uśmiechnął się smutno.

– Sam chciałbym to wiedzieć. – Zatopił oczy w kubku z kawą, jakby tam mogła pojawić się odpowiedź. – Ona była najzgrabniejszą dziewczyną, jaką kiedykolwiek widziałem. – Wzruszył ramionami i dodał: – Najbardziej myślącą, najbardziej seksy... Zachmurzył się. Wiedział, Ŝe były sprawy, o których nie mógł rozmawiać z Joem. Chłopak taki jak on zrozumiałby je opacznie. śycie z Meg było jak lot z uszkodzonym silnikiem tysiąc metrów nad ziemią w czasie szalejącej wokół burzy. Czasem wydawało mu się podobne do jazdy na karuzeli. Meg była jak grom i błyskawica, nagły fajerwerk i przypływ morza. Chciał ją mieć właśnie taką, a kiedy szła, mógł patrzeć na nią i zmysłami odbierać impulsy idące od jej ciała. Elektryczne wyładowania w jej spadających na ramiona włosach, tętniąca krew... Na samą myśl o tym czuł podniecenie. Niszczyła go dzień po dniu, a on wciąŜ nie mógł się nią nasycić, dosłownie i w przenośni. Dlaczego ją poślubił? Po prostu nie mógł tego nie zrobić. Przynajmniej tak myślał w tej chwili. Patrzył na Joego, który wciąŜ nie spuszczał z niego oczu w oczekiwaniu i nadziei, Ŝe usłyszy dalszy ciąg zwierzeń; uśmiechnął się więc. – Dobrze gotowała – wyjaśnił. – OŜeniłem się z nią, bo lubię dobrą kuchnię. Taką odpowiedź Joe mógł zaakceptować. Skinął głową usatysfakcjonowany i wrócił do radiostacji, aby odebrać kolejny komunikat. Wyraz twarzy Meg, gdy opuszczała kabinę, musiał być wystarczająco wymowny nawet dla najmniej ciekawskich i niezbyt uwaŜnych obserwatorów. Wszyscy zgromadzeni we wspólnym pokoju bez wątpienia słyszeli kaŜde słowo jej rozmowy z Redem i z zafascynowaniem oglądali teatr cieni widoczny na matowej szybie drzwi, ale na widok Meg natychmiast wlepili wzrok w ekran telewizora. Omiotła ich spojrzeniem pełnym pogardy zmieszanej z furią, które to uczucia Ŝywiła do całego świata, i stwierdziła krótko: – Nadchodzi burza. Gilly, sprawdź poziom paliwa, Shark, ty i Lewis dajcie mi instrukcję bezpieczeństwa. Reszta z was niech zabezpieczy stanowiska i proszę nie zapominać o hangarze. No juŜ, ruszać się! – Tak, proszę pani – rzekł Gilly przeciągając słowa i rzucając ostatnie spojrzenia na Godzillę. Meg przeszywała ich spojrzeniem, dopóki wszyscy nie podnieśli się. Uczynili to w sposób znamionujący leniwą obojętność, która mogła być porównana jedynie do tępej opieszałości więźniów wypędzanych z celi na plac apelowy. Meg

oczywiście wiedziała, Ŝe jej polecenia nie były sprawą Ŝycia i śmierci. Burza taka jak ta była dla nich zjawiskiem powszednim, a poza tym mieli ponad godzinę, aby się przygotować. To jednak nie miało znaczenia. Kiedy wydawała rozkazy, oczekiwała bezwzględnego posłuszeństwa. – Wydaje mi się, Ŝe zostaniesz tu jeszcze chwilkę. – Lewis skomentował niewinnie jej zachowanie i podnosząc się, znacząco szturchnął łokciem swojego kompana. – Tak przypuszczam – powiedział i obaj męŜczyźni wybuchnęli śmiechem. Meg nie widziała w tym nic szczególnie zabawnego, a w ogóle to nigdy nie rozumiała męskiego poczucia humoru, a juŜ szczególnie tych ludzi. Nawet nie zauwaŜyła, Ŝe Dancer równieŜ była w pokoju, dopóki ta nie zeskoczyła z biurka, na którym siedziała w niewymuszonej pozie. – Cześć – powiedziała – właśnie idę podstawić samochód. Dancer była długonogą istotą o nieprawdopodobnie kanciastych kształtach, ubraną w jaskrawo-pomarańczowe, zrobione na drutach getry, wąską skórzaną spódniczkę i błyszczącą satynową bluzkę. W jej nastroszonych blond włosach widoczne były ciemne odrosty. Nieustannie Ŝuła gumę. Trochę pracowała w Blue Jay, a resztę czasu spędzała miło w towarzystwie męŜczyzn. Kontakt z nią niekiedy irytował Meg, ale tak naprawdę była jedną z niewielu dziewczyn, które lubiła. W tym momencie jednak nie miała nastroju do rozmowy z nią czy kimkolwiek innym, a to dlatego, Ŝe wciąŜ przeŜywała niedawny dialog z pewnym pilotem. – Zaparkuj samochód z powrotem – rzuciła szorstko. Szybko weszła w drzwi obrotowe prowadzące do pomieszczeń biurowych, ale Dancer pobiegła za nią. – Wygląda na to, Ŝe utkwiłaś tu na dobre. Upór został złamany, co? – Po co mi to mówisz? – Nie jest ci przyjemnie, Ŝe męŜulek wrócił? – Jasne, przyjemnie jak z dwoma węŜami w śpiworze. Dancer zachichotała. – Chyba masz jednak bzika na punkcie Reda, nie? Meg nie odpowiedziała. Zanurzyła dłoń w kieszeni, szukając klucza do metalowych drzwi na końcu korytarza. Przekazanie słuŜbowych kluczy było ostatnią czynnością, którą miała wykonać, na szczęście nie uczyniła tego. Wszystkie światła na górze zapalały się automatycznie po otwarciu drzwi. Meg zstąpiła po stalowych stopniach do samego centrum instalacji Carstone. Blade światło lamp odbijało się w sieci przewodów i rur, maszyny pulsowały, jakby miały tętniące serca, i prawie natychmiast odczuła ogarniający ją spokój.

– Kapitalne! – Głos Dancer unosił się ponad nią. – Siedziba duchów, co? Czy równieŜ mogę zejść na dół? Meg podeszła do kontrolnego pulpitu. Jej obcasy dźwięczały po betonowej podłodze. Włączyła kilka przycisków. – MoŜesz, to nie jest ściśle tajne. Jestem zdziwiona, Ŝe Ŝaden z tych twoich chłopaków nie przyprowadził cię tutaj wcześniej. Dancer wciąŜ wyglądała na nieco spłoszoną. – Do czego słuŜy to wszystko? – spytała. Meg nie mogła powstrzymać prawie matczynego uśmiechu, kiedy patrzyła na tę rozległą salę wypełnioną najrozmaitszymi urządzeniami. Wszystkie pracowały w pełnej synchronizacji ze sobą. Dancer skojarzyły się z duchami, Meg zaś uwaŜała, Ŝe są piękne. – Widzisz – powiedziała – te urządzenia tutaj grzeją, chłodzą i dostarczają energię elektryczną do wszystkich budynków w osadzie. Co więcej, ten system pracuje tylko częścią swojej mocy. Mógłby dać energię miastu dziesięć razy większemu i nawet jeden bezpiecznik by nie wysiadł. Dancer podniosła głowę, aby obejrzeć pajęczynę przewodów rozsnutych dookoła. – Więc to jest to miejsce, do którego uciekasz? W odpowiedzi Meg uśmiechnęła się tylko. Dancer patrzyła na nią z przejęciem. – I ty to wszystko sama zaprojektowałaś? Meg zaprzeczyła z Ŝalem, równocześnie robiąc notatki na karcie kontrolnej. – Nie, niezupełnie. Ten projekt był gotowy dziesięć lat przed moim przybyciem. – Zapisała na dole karty końcowy odczyt. Burza zaczęła właśnie osiągać punkt kulminacyjny i zapotrzebowanie miasta na energię wzrosło. Przeszła przez pokój i połoŜyła dłoń na metalowym, szczelnie zamkniętym pojemniku, o wymiarach około metr na półtora, obudowanym mnogością liczników, kabli i rur, które łączyły się w rozmaity sposób z innymi urządzeniami wypełniającymi pokój. – To – powiedziała – ja zaprojektowałam, a przynajmniej część z tego. – Och! – Dancer czuła się zobowiązana wyrazić swój podziw pełnym szacunku spojrzeniem. – To ładnie. Co to właściwie jest? – To... – Meg próbowała przywołać słowa, które mogłyby być zrozumiałe dla laika. – To jest rodzaj – słonecznej baterii, myślę, Ŝe wiesz, o co mi chodzi? – Podobnej do tych w kalkulatorach? – No, coś w tym rodzaju. – Meg nie znosiła opisywać waŜnych dla niej spraw w sposób tak uproszczony. – Nie całkiem. Widzisz, urządzenie, które oglądasz, moŜe

pobierać energię nawet w pochmurne dni. To jego ogromna zaleta, jest przez to o wiele bardziej skuteczne. Wszystkie doświadczenia odbywają się tutaj. – Gestem dłoni wskazała wnętrze sali. – Mamy dwa takie urządzenia. Jedno powinno pozostać tu jako wzór, a drugie iść do produkcji. Jestem gotowa pracować nad nim tak długo, aŜ będzie mogło słuŜyć do uŜytku domowego. Powinno mieć mniejsze rozmiary, to podstawowy problem. Gdybyśmy mogli umieścić takie urządzenie w kaŜdym amerykańskim domu, bylibyśmy w ciągu jednego pokolenia niezaleŜni od problemów energetycznych, bowiem koszt uzyskanej energii byłby praktycznie Ŝaden. Ten klarowny wywód spowodował jednak zamęt w głowie Dancer. – Jesteś chyba niewolnicą tego dziwnego urządzenia? – spytała. Meg, lekko zakłopotana, wzruszyła ramionami. Nie lubiła opowiadać o swojej pracy i pamiętała, Ŝe większość ludzi w ogóle się tym nie interesuje. – Dlaczego więc tego nie zrobisz? – Czego? – Dlaczego nie dasz tego kaŜdej rodzinie? – Bo wiesz, tak naprawdę, to byłoby zbyt drogie. Koszty wdroŜenia tego pomysłu będą – astronomiczne. Przypuszczam, Ŝe są równieŜ polityczne powody; wprowadzenie tego systemu mogłoby wywołać trudne do przewidzenia skutki. Jednak doświadczenia nad projektem Carstone powinny być kontynuowane aŜ do momentu, gdy ktoś znajdzie sposób, aby to urządzenie uczynić tańszym i lepszym. Oczywiście tym kimś nie będę ja – powiedziała Meg, a nagły Ŝal w głosie zaskoczył ją samą. – Wylali cię – stwierdziła Dancer ze współczuciem. Meg spojrzała na nią zaskoczona. – Kto ci to powiedział? – Nikt mi nie mówił, tak sobie pomyślałam. Meg mogła być pewna, Ŝe będą teraz plotkować na jej temat. – Nie, nie dostałam wymówienia. Podpisałam z firmą dwuletni kontrakt, który właśnie się kończy. WyjeŜdŜam w poszukiwaniu szczęśliwej przyszłości. Chcę być wolna. – A co się stanie z tym? – Dancer zrobiła wymowny gest w stronę generatora. – Zostanie tutaj. – Nie chcesz juŜ nad tym pracować? Ukłucie Ŝalu w sercu sprawiło, Ŝe Meg powróciła do równowagi. – Myślę Ŝe znajdzie się ktoś, kto przejmie moją pracę i będzie ją kontynuował.

– Nie wyglądasz na kogoś, kto zmierza do szczęśliwej przyszłości – bystro zauwaŜyła Dancer. Meg nachmurzyła się. – Zrozum, nienawidzę tego miejsca. Zawsze go nienawidziłam. Jest zimne i brzydkie. Ludzie tutaj teŜ mnie nie cierpią, równie mocno jak ja ich. Jestem zadowolona, Ŝe stąd odchodzę. – Nie wszyscy cię nie cierpią – sprostowała Dancer. – Ja cię lubię, tylko Ŝe ja – uśmiechnęła się – lubię wszystkich. Humor Dancer był zaraźliwy i Meg nie miała siły mu się oprzeć. – Wszyscy wiedzą, Ŝe jesteś dziwna. – Dancer bujała się na metalowym krześle, kiwając długimi nogami. – Coś mi się wydaje, Ŝe prawdziwy powód twego odejścia siedzi teraz na górze, w radiostacji. – Odmawiając pracy, którą miał wykonać, jak zwykle utrudnił mi Ŝycie. – No więc czemu wyszłaś za niego? Meg głośno westchnęła. – Dlaczego? Gwałtowny atak gorączki? Bezmyślność, błąd? Z jakich innych powodów mogłam poślubić męŜczyznę, którego znałam zaledwie sześć tygodni? Później Ŝyłam z nim osiemnaście miesięcy, dopóki nie uzyskałam całkowitej pewności, Ŝe jest obłąkanym maniakiem. – Moim zdaniem oboje jesteście maniakami – powiedziała szczerze Dancer, starannie oglądając paznokcie, z których odpryskiwał lakier. – Nigdy nie widziałam dwojga ludzi, którzy paliliby się do siebie bardziej niŜ wy dwoje. – Chwilowy obłęd. – Meg pieściła ośmiocalową rurkę, ciesząc się przytłumionym dźwiękiem przepływającej wewnątrz energii. – Nie wiem – powiedziała w zamyśleniu – to było takie dziwne i nagłe uczucie, prawie jak trąba powietrzna albo jedna z tych alaskańskich zamieci nadciągających z wybrzeŜa. Odwróciła się i spojrzała na swą towarzyszkę, świadoma, Ŝe mówiąc jej o sobie tak duŜo, traktuje Dancer jak przyjaciółkę. Ubieranie uczuć w słowa nigdy nie przychodziło Meg łatwo. Dancer zaś umiała wysłuchać wszystkiego i czynione jej zwierzenia nigdy nie wywoływały u Meg poczucia winy. – Nie przypuszczałam, Ŝe wyjdę za mąŜ – kontynuowała. – Nawet nigdy tego nie chciałam. Wiele kobiet mówi, Ŝe lubią być same i Ŝe nie rozglądają się za facetami, ale w głębi ducha pragną zdobyć męŜa. Nie naleŜałam do nich. Zwykłam mawiać, Ŝe jeŜeli znajdę męŜczyznę dziwniejszego niŜ ja i oczywiście przystojnego, poślubię go. Wiedziałam, Ŝe nigdy się taki nie znajdzie i to było fajne. Był to rodzaj psychicznego zabezpieczenia, mogłam nie myśleć o tym

więcej. Tak, mogłam, dopóki nie poznałam Reda. – Wpadłaś we własne sidła – skomentowała Dancer, a Meg popatrzyła na nią zaskoczona. – Od czasu do czasu czytam ksiąŜki – dodała, gdyŜ wyczuła zdziwienie przyjaciółki. Meg zaśmiała się, lecz rozbawienie w jej głosie natychmiast przeszło w tłumiony patos, gdy powiedziała: – On był... jedynym męŜczyzną, który nie bał się mnie, no moŜe z wyjątkiem mego taty. Był jedynym męŜczyzną, który podejmował ze mną walkę. I na Boga, był taki seksy! – Taak, o tym moŜesz mi opowiedzieć – zamruczała zmysłowo Dancer. – Meg spojrzała na nią ostro, czując, Ŝe ogarnia ją zazdrość. – Nie ma powodu do obaw. – Dancer szybko podniosła dłonie w geście samoobrony. – Nigdy nie spałam z Redem, przysięgam na swoje Ŝycie. Nie – dodała – przysięgam na swoją śmierć i Ŝycie uczuciowe. To nie znaczy, Ŝe nie chciałam, ale on nigdy nie dał mi szansy, nigdy się mną nie interesował. Próbowałam raz czy dwa. Przed twoim przyjazdem, oczywiście. Red jest taki kapryśny i to jest w nim zresztą najzabawniejsze. Jest jedynym męŜczyzną, który mnie odtrącił. Nigdy nie wyobraŜałam go sobie jako męŜa. – On równieŜ nie, uwierz mi. – Chyba zwariował na twoim punkcie. – Tak uwaŜasz? Dancer roztropnie skinęła głową. – Wiesz, tak sobie rozmyślam o wielu sprawach. Na przykład jestem przekonana, Ŝe twoim największym błędem było małŜeństwo. Czuliście się tacy szczęśliwi, gdy tylko sypialiście ze sobą. Dlaczego musiałaś to popsuć? Zachciało ci się zostać legalnie ubóstwianą Ŝoną? I wreszcie, gdy zerwaliście, nie wróciłaś do domu, a Red musiał przez sześć miesięcy latać po trasie, której nie lubił, tylko dlatego, by się z tobą nie spotkać. Umiesz dokręcać śrubę! Powinnaś czasem porozmawiać ze mną, poradzić się, zanim dokręcisz ją do końca. Potrafiłabym oszczędzić wam wielu kłopotów. Meg roześmiała się. – Zapamiętam to na przyszłość. Co jeszcze przyszło ci do głowy? Dancer zeskoczyła z krzesła i otrzepała ręce, mimo Ŝe pomieszczenie utrzymane było w sterylnej czystości. – Sądzę, Ŝe jeszcze z tym nie skończyłaś, oboje nie skończyliście. MoŜesz być jeszcze szczęśliwa, jeŜeli umiejętnie wykorzystasz tę burzę i swoją przewagę.

JeŜeli tego nie zrobisz, znienawidzisz samą siebie na resztę swego Ŝycia. – Wykorzystać przewagę? Jaką? Co kryje się w twoich słowach? – Meg wpatrywała się w twarz Dancer. – Jeśli nie wiesz, to jesteś w gorszej formie, niŜ myślałam. Czy moŜemy stąd wyjść? To miejsce powoduje, Ŝe mam gęsią skórkę. Poszły w stronę drzwi. – Dancer, chyba juŜ nigdy nie porozmawiamy w cztery oczy, więc wytłumacz mi. Najpierw mówisz, Ŝe nikt nie naleŜał bardziej do siebie niŜ ja i Red i Ŝe zrobiliśmy wielki błąd pobierając się, a teraz mnie namawiasz, Ŝebym wróciła do niego. Chyba oszalałaś. Dancer rzuciła jej jedno z tych niecierpliwych, a zarazem wyrozumiałych spojrzeń. – Nie musisz znów być z nim razem, ty ptasi móŜdŜku! Uprawiaj z nim seks. To jedyny sposób, aby posiadać męŜczyznę. Czy mama niczego cię nie nauczyła? Meg była nieco oszołomiona słowami dziewczyny. Zaczerwieniła się; nie z zakłopotania, ale dlatego, poniewaŜ uświadomiła sobie, Ŝe długo skrywana prawda została nagle objawiona. Na szczęście Dancer niczego nie zauwaŜyła i spokojnie szła dalej. Przed chwilą Red ją całował; nie, to było dawniej, a jednak nie mogła przestać wciąŜ o tym myśleć. To było śmieszne. Nie chciała zwątpić w swój rozsądek. Powinna darować sobie lunch z ojcem i po powrocie do domu natychmiast udać się do Bellevue na intensywne leczenie psychiatryczne. Spędziła sześć miesięcy, próbując skończyć z Redem i ten czas był jak przedłuŜająca się agonia. Czy teraz naprawdę musi myśleć o rozpoczynaniu wszystkiego od nowa? To szaleństwo, nawet jeśli ta chęć powoduje zaburzenia w systemie hormonalnym. – Prędzej mi kaktus wyrośnie na dłoni – mruknęła wchodząc za Dancer po schodach. – Zrób to – powiedziała Dancer jakby nigdy nic. – Albo będziesz Ŝałować. – Otworzyła drzwi. – Myślę, Ŝe skoro zostajesz, to nie ma powodu, bym zajmowała się twoim samochodem? – Nie, w porządku – odpowiedziała machinalnie Meg. – Zabiorę tylko swoje bagaŜe. – Jak zamierzasz dostać się do domu? – Oddałam juŜ klucz od mojego mieszkania, nie mam domu.

– O, to niedobrze! Potrzebne ci miejsce, gdzie mogłabyś przeŜyć swój gwałtowny moralny upadek. – Dzięki ci, Dancer, ale postanowiłam spać dziś na kanapce w moim biurze. Chcę być gotowa do drogi, jak tylko niebo się przejaśni. – Meg uśmiechnęła się. – W porządku, ale wysłuchaj mojej rady. – Dancer mrugnęła do niej. – Nie śpij sama. Kto wie, kiedy będziesz miała następną okazję być z męŜczyzną.

Rozdział 3 Meg spędziła następną godzinę w biurze, próbując zmienić swoje plany podróŜy. System telefoniczny Adinorack był kapryśny i często zawodził. ZałoŜyło go dopiero Carstone, przedtem w ogóle nie funkcjonowały tu telefony, zatem było lepiej uŜywać radia. śadna siła jednak nie skłoniłaby Meg do ponownego wejścia do kabiny Joego. Następny samolot do Waszyngtonu odlatywał za trzy dni i moŜna było zakładać, Ŝe do tego czasu burza ucichnie. Meg spędziła kilka uroczych minut, przeklinając Reda i jego maszynę, człowieka, który wyznaczył mu ten lot i jego mamusię, a takŜe wszystkich tych, którzy w jakiś sposób spowodowali, Ŝe znalazła się w tak trudnej sytuacji. Red, oczywiście, nie był odpowiedzialny za burzę. Nawet gdyby zabrał ją do Juneau, najprawdopodobniej utkwiłaby tam nieodwołalnie. Nie o to jednak chodziło. Meg była kobietą zdyscyplinowaną, planującą wszystko i niezmiernie dokładną. Nie lubiła, jeśli nieprzewidziane wydarzenia burzyły jej plany. I od momentu gdy Red Worthington wkroczył w jej Ŝycie, musiała być szczególnie ostroŜna. Zaczęła zastanawiać się nad skomplikowanym sposobem połączenia telefonicznego z Waszyngtonem. Trzy razy Sadie przerywała jej brzęcząc interkomem. W końcu Meg wcisnęła guzik. – Mam międzymiastową, do cholery! Kiedy wreszcie udało się jej porozmawiać z ojcem, a później z dyrektorem Carstone, informując ich o niespodziewanej burzy i opóźnieniu przyjazdu, nie miała juŜ nic więcej do roboty. Mogła wpatrywać się w ponure wnętrze biura i rozmyślać. Jeszcze jedną noc będzie musiała spędzić na niewygodnej kozetce, słuchając samotnie wycia wiatru. Starała się odsunąć te myśli. W Ŝyciu spotkały ją przecieŜ gorsze rozczarowania. MoŜna by nawet powiedzieć, Ŝe minione dwa lata były jednym wielkim rozczarowaniem. Nie zamierzała więc rozczulać się nad sobą z powodu opóźnienia powrotu do domu lub konieczności spędzenia najbliŜszej nocy na kanapce, zamiast w łóŜku. Postanowiła równieŜ zignorować fakt, Ŝe Red znajduje się o kilka metrów stąd, a ona nie wie, jak uniknąć spotkania z nim przez następne dwadzieścia cztery godziny, a moŜe czterdzieści osiem, a moŜe nawet siedemdziesiąt dwie?

Niecierpliwie uderzyła pięścią w przycisk interkomu. WciąŜ słyszała ponure wycie wiatru za oknem i poczuła dreszcz zimna. – Sadie! Nie było odpowiedzi. Wcisnęła przycisk, który to juŜ raz z kolei? – Sadie, gdzie jesteś? – Pani Forrest? – usłyszała bojaźliwy głos. Kto jeszcze mógłby tam być? – szepnęła do siebie z rozdraŜnieniem. Roztarła ramiona, aby trochę się rozgrzać, i powiedziała do mikrofonu: – KaŜ Lewisowi albo panu Reese pójść do mego samochodu i przynieść stamtąd bagaŜe, dobrze? Jest otwarty. – Kiedy... nie ma ich tutaj. Meg nachmurzyła się. – Więc gdzie są? – Chyba poszli do Blue Jay. – Po jaką cholerę ich tam zaniosło?! Meg znów zadrŜała; winien był temu chłód panujący w pokoju. – Nie przypuszczam, aby potrafili na to odpowiedzieć, ale... – Sadie, tu jest zimno – przerwała Meg. – Dlaczego tutaj jest tak zimno? – Nie wiem, pani Forrest... – Gdzie jest Gilly? – Tutaj, psze pani – odezwał się męski głos przeciągający słowa. – Gilly, w moim biurze zrobiło się chłodno, co na to ci twoi faceci – zasnęli nad przełącznikami? Oczywiście ci, którzy nie poszli do Blue Jay. – Tak, psze pani, juŜ odpowiadam. Przeszliśmy na awaryjne zasilanie i wyłączono wszystkie zbędne urządzenia. Wpatrywała się w interkom, nie wierząc własnym uszom. – Jakie znów awaryjne? Kto tak zdecydował? – No, Red, właśnie chcieliśmy to pani jakoś powiedzieć... Meg podbiegła do obrotowych drzwi, zanim skończył mówić. Jej oczy płonęły, twarz była rozogniona, pięści zaciśnięte. Sadie odruchowo usiadła na krześle i zaczęła coś pisać na maszynie; nawet Gilly, waŜący ponad sto kilogramów eksmarynarz, wycofał się drobnymi kroczkami. – Co za diabeł – zapytała złowieszczo – dał Redowi Worthingtonowi prawo do uruchamiania awaryjnego zasilania bez mojej zgody? Gilly, który juŜ przyszedł do siebie, wziął z biurka wydruk dalekopisu.

– To krajowa prognoza pogody – powiedział wręczając jej papier. Meg wyszarpnęła raport z rąk Gilly’ego i przeglądała go szybko, desperacko próbując uspokoić się i przeczytać komunikat z zawodową obiektywnością. Burza rzeczywiście nasilała się w takim stopniu, Ŝe wymagało to juŜ zastosowania określonych przepisami środków bezpieczeństwa. Podczas czytania raportu doszła do wniosku, Ŝe zrobiłaby dokładnie to samo, co zrobił Red. I to właśnie tak ją rozwścieczyło. – Dlaczego nie otrzymałam raportu w momencie jego przesłania? – spytała. – Pani Worthington – odpowiedział szczerze Gilly – pani juŜ tu nie pracuje. Red i Joe byli właśnie w radiostacji, gdy to nadeszło. – Gdzie on jest? – Joe? – Red! – prawie zaryczała Meg. Gilly wzruszył ramionami. – Wydawało mi się, Ŝe słyszałem, jak z kimś rozmawiał, zanim poszedł do Blue Jay. Meg przeszła godnie przez pokój, wpychając zwinięty raport do kieszeni. Zatrzymała się tylko raz, by skonsultować z Joem najświeŜsze informacje o pogodzie i gwałtownie opuściła budynek. Zimno dosłownie zaparło jej dech. Owinęła szalikiem usta i momentalnie poczuła, jak zesztywniał na mrozie. W powietrzu wirowało tylko kilka suchych płatków śniegu, ale wiatr był wystarczająco silny, by w razie nagłego porywu zwalić ją z nóg. Między kompleksem biurowym a Blue Jay ktoś rozpostarł tak zwaną linę Ŝycia – długi jasnoŜółty marynarski sznur; to było takŜe częścią planu bezpieczeństwa. W przypadku przedłuŜającego się zagroŜenia Blue Jay mógł być dla wszystkich jedynym źródłem Ŝywności i gdyby nie ta lina, byłoby zupełnie prawdopodobne, Ŝe ktoś zgubiłby się nawet parę metrów od drzwi wejściowych baru. Meg chwyciła mocno linę i ruszyła przeciw wiatrowi. Weszła do przedsionka Blue Jay oddychając cięŜko, rozmasowując zmarznięte palce i tupiąc nogami, aby przywrócić ciału właściwe krąŜenie. Skoczne tony muzyki country i odgłosy śmiechu ledwie dochodziły zza cięŜkich drzwi odgradzających wnętrze. Zdjęła okrycie, powiesiła na haku i pchnęła drzwi. W pokoju było aŜ gęsto od tytoniowego dymu i wyziewów przypalonego tłuszczu. Dobiegający z szafy grającej głos piosenkarki wył rozdzierająco, a ponad połowa personelu Meg zebrała się wokół stołu bilardowego, śmiejąc się, Ŝartując i

popijając piwo. Między nimi znajdował się, oczywiście, Red Worthington. Meg stała pod drzwiami ze skrzyŜowanymi ramionami i zaciśniętymi ustami, dopóki jej nie zauwaŜyli. To trwało jakieś pół minuty. Nagle na widok Meg ktoś zaczął gwizdać piosenkę „Czarownica nie Ŝyje” z filmu „CzarnoksięŜnik z Oz”, po chwili inni podchwycili tę melodię i teraz prawie wszyscy, z wyjątkiem tych, którzy nie mogli stłumić śmiechu, zgodnie gwizdali. Meg pozwoliła im na ten zbiorowy występ, później rzekła sucho: – Nie jestem w nastroju, panowie. Czy ktoś mógłby mi powiedzieć, dlaczego w czasie pierwszego stopnia zagroŜenia muszę przeczesywać bary, szukając mojej załogi? Lewis potarł kredą swój kij bilardowy. – Tylko dlatego, Ŝe po pierwsze juŜ nie jesteśmy pani załogą, a pod drugie jest właśnie przerwa na lunch – odparł. Meg popatrzyła na zegarek. – Jest dokładnie jedenasta czterdzieści pięć. Lunch, o ile sobie przypominam, nigdy nie zaczyna się przed dwunastą. – Ósma kula do środkowej kieszeni – powiedział Red i pochylił się, aby dokonać uderzenia. Meg zbliŜyła się do stołu i schwyciła bilę. Kula uderzyła ją boleśnie w rękę, a jej zachowanie wywołało głośny wrzask protestu wśród graczy. Patrzyła na Reda, a gniew napinał jej mięśnie. – A ty! MoŜe mi powiesz, kto cię upowaŜnił do uruchamiania systemu bezpieczeństwa za moimi plecami? – spytała. Red wyprostował się wolno. – Proszę cię, kochanie, nie przy dzieciach... – Zrobiłeś to celowo – odrzekła, tylko odrobinę ściszając głos. – Wiedziałeś, Ŝe moje biuro będzie odcięte od dopływu energii jako pierwsze i sądziłeś, Ŝe to moŜe być niezwykle zabawne. Próbował spojrzeć na nią niewinnie, ale było to niemoŜliwe, poniewaŜ ironiczny uśmiech wciąŜ igrał w jego oczach. – Ja, skąd, ja przecieŜ nigdy nie łamałem zasad! – I mogę się załoŜyć, Ŝe to równieŜ nie ty zarządziłeś wcześniejszy lunch? – Ludzie nie mogą Ŝyć tylko pracą. PołóŜ tę bilę z powrotem, kochanie. Przeszkadzasz nam w grze. Meg nadal ściskała kulę i gorączkowo szukała dalszych argumentów. Red

obserwował ją z wyraźną przyjemnością. Wyglądał tak, jakby czytał w jej myślach. Po chwili, w pełni juŜ opanowana, obrzuciła całą grupę badawczym spojrzeniem i powiedziała: – Mam nadzieję, Ŝe to was ucieszy, chłopcy: za godzinę osiągniemy drugi stopień zagroŜenia i ten, kto nie będzie znajdował się na swoim posterunku, nie dostanie przepustki. Wszystko mi jedno, nawet gdybym miała wrócić z Waszyngtonu, by osobiście je wam odebrać. PołoŜyła bilę obok Reda z siłą, która mogłaby przebić stół na wylot, odwróciła się i uroczyście pomaszerowała do baru. Usiadła na stołku i Maudie postawiła przed nią szklaneczkę burbona. Maudie, szefowa i właścicielka Blue Jay, była wysoką kobietą w nieokreślonym wieku, której pochodzenie uwidaczniało się w szerokim czole, ciemnej skórze i ciemnych oczach. Mówiono o niej, Ŝe kiedyś była piękna, ale teraz została jej juŜ tylko imponująca postawa. Na rzemieniu opasującym biodra nosiła nóŜ do ciecia skór, a pod ladą trzymała spluwę, którą była zdolna rozwalić wszystko. Nie trzeba dodawać, Ŝe w Blue Jay zdarzały się od czasu do czasu małe kłopoty. Meg wypiła burbona drobnymi łykami, wstrząsając się lekko. Było za wcześnie na drinka, ale oczywiście winna była nie tylko pora dnia. – Czy widziałaś kiedyś większą bandę nałogowych pijaczków? – zwróciła się z pytaniem do Maudie. – Gdyby pracowali za darmo, to i tak jeszcze byliby przepłacani. Co się z nimi, do diabła, dzieje?! Maudie, która raczej nie była małomówna, popatrzyła na Meg z zadowoleniem, Ŝe wreszcie będzie mogła sobie pogadać, ale właśnie Red wślizgnął się na stołek tuŜ obok Meg. – Nie lubią cię tutaj i mają ku temu powód – powiedział wprost. Posłała mu nienawistne spojrzenie znad szklanki. – Dzięki za tę nieco spóźnioną wiadomość. Red pchnął pusty kufel od piwa wzdłuŜ baru, a Maudie natychmiast podsunęła mu pełny. – Dostałaś zgraną załogę, Megan – poinformował ją. – Twój problem polega na tym, Ŝe nie dajesz im spokoju, nie pozwalasz wykonywać swojej roboty. Meg wskazała niedowierzającym gestem na grupkę przy stole bilardowym. – To jest ta ich robota? – Pomyśl – odpowiedział spokojnie Red – za – chwilę będzie tu okropna burza. Nikt nie potępiłby tych facetów, gdyby się spakowali i wrócili do domu, do swoich

rodzin, a ty nie mogłabyś ich zatrzymać. Jednak nie odchodzą. Są tu całą noc i cały dzień, nikt nie potrafi przewidzieć jak długo, dopóki nie zastąpi ich następna zmiana. Tuzin męŜczyzn ściśniętych jak króliki w klatce... Jeśli to zrozumiesz i dasz im pewną swobodę, dopiero wtedy będziesz mogła nimi kierować, a moŜe nawet otrzymasz coś fajnego w zamian. Meg wypiła jeszcze jedną lampkę burbona. No oczywiście, Red wziął wszystko we własne ręce. Nienawidziła go, kiedy miał rację. Red zawsze potrafił udowodnić, Ŝe ma rację. Meg Forrest musiała teraz po cichu rozwiązać swój złoŜony problem. Dobrze wykonywała powierzoną jej pracę i oczekiwała od ludzi tego samego. Wszystkie zagadnienia były dla niej czarne lub białe. Nie rozumiała, Ŝe ktoś mógłby mieć na ich temat odmienną opinię. Nie grzeszyła wyrafinowaniem i tłumaczenie jej złoŜonych spraw było stratą czasu. Naturalnie Ŝe chciałaby, tak jak Red, cieszyć się powszechną sympatią. Ludzie lubili Reda za jego wyrozumiałość, dowcip i wdzięk osobisty, a Meg po prostu nie umiała zachowywać się tak jak on. Raniły ją słowa Reda, a frustracja potęgowała jeszcze to uczucie. Nie chciała przyznać się do tego przed Redem. – Rzeczywiście nie mogłeś zrobić nic lepszego, tylko przylecieć tutaj i nakłaniać załogę do buntu w tak trudnej sytuacji – powiedziała z przekąsem. Nie wyglądał na zdenerwowanego i spokojnie popijał piwo. – Rozpogódź swe czoło, sierŜancie. Nie biegniesz teraz do wojskowego baraku i niewaŜne, co powie tatuś. Nie kaŜdy jest urodzonym Ŝołnierzem. Patrzyła na niego wilkiem. Jej ojciec, generał, był człowiekiem, który zawsze imponował Meg. Wolałaby, aby barowe stołki nie stały tak blisko siebie, albo Ŝeby Red nie zbliŜał się tak do niej. Stopami zahaczał o jej stołek, a kolanami przyciskał kolana Meg. Kiedy podnosił kufel z piwem, lekko odsunęła ramię. Teraz, kiedy patrzyła w dół, widziała wyraźnie, Ŝe uda Reda zbliŜają się nieuchronnie do jej ud. I nawet wtedy, gdy uprzejmie przesunął stopy, aby jej przypadkiem nie dotknąć, wciąŜ czuła ciepło jego ciała. Burbon nie mógł przytępić w pamięci Meg smaku jego skóry, gdy delikatnie dotykała jej językiem. Pił piwo, a po chwili znów otarł się ramieniem o Meg. Była pewna, Ŝe zrobił to celowo. – Co tu porabiasz o tak wczesnej godzinie, popijając piwo? Czy nie wiesz, Ŝe to szkodzi na wątrobę? – spytała.

– Ty z pewnością nie masz takich problemów. – Popatrzył znacząco na szklaneczkę whisky. – Lepiej coś zjedz, inaczej padniesz trupem. Meg pociągnęła jeszcze łyk. – Nie jestem głodna. – Hej, Maudie, daj nam dwa Buffalo-burgery z cebulką, dobrze? – Uśmiechnął się do Meg. – Przyjemnie obserwować sposób, w jaki przygotowujesz się do spędzenia czasu w zamkniętej strefie. – Ponosi cię wyobraźnia. Meg upiła łyk ze szklanki. Oczy Reda śledziły kaŜdy ruch jej ręki. ZauwaŜyła, Ŝe patrzy na jej ślubną obrączkę. Postawiła szklankę i opuściła rękę na kolana. – Próbowałam sobie z tym poradzić – szepnęła – ale nie chce zejść. Mój palec musiał zgrubieć. Popatrzył na nią z Ŝartobliwym błyskiem w oku. – Wszystkiemu winien ten wilgotny, tropikalny klimat. Spoglądając na swoją dłoń wzruszyła ramionami. – Nie myśl, Ŝe będę ci się tłumaczyć. Zachowam ją, bo słyszałam, Ŝe to chroni przed rekinami i ułatwia spędzenie nocy z Ŝonatym męŜczyzną. – Jesteś wstrętna. – Sięgnął po kufel. – Nauczyłaś mnie wszystkiego, co umiem, dziecino. Odsunęła się, ale chwycił ją za ramię. – Hej! – zawołał. Popatrzyła mu w oczy i nagle zatrzymała się. Z oczu Reda wyzierał spokój, w jego spojrzeniu była szczerość i nieme pytanie. W ten sposób nigdy nikt na nią nie patrzył. – Byłem ci wierny cały czas, gdy byliśmy małŜeństwem. Nawet teraz – powiedział. Serce Meg zabiło mocno powolnym, cięŜkim rytmem. Wpatrywała się w Reda, próbując odgadnąć jego myśli, ale on puścił jej ramię i znów zajął się piwem. Uścisk jego palców Meg odczuła jako pieszczotę. Była pewna, Ŝe w czasie ich krótkiego małŜeństwa Red był jej wierny, ale Ŝyli w separacji juŜ od sześciu miesięcy. Mógł robić, co chciał, a myśl o tym stawała się nieznośną udręką. Pragnął, Ŝeby o tym wiedziała. To było pierwsze osobiste zwierzenie, od czasu gdy powiedział – Ŝegnaj.

Rozluźniła się i usiadła ponownie na stołku. Wzięła jeszcze jednego burbona, aby zwilŜyć gardło. Po chwili spytała: – Dlaczego mi to mówisz? Patrzył zakłopotanym, a nawet przepraszającym wzrokiem. – Nie wiem. MoŜe dlatego, abyś wiedziała, Ŝe nie jestem taki najgorszy i moŜe nie powinienem winić się za to, Ŝe nigdy nie byłaś zadowolona z mojego postępowania. Wyraźnie próbował jej dopiec i udało mu się to. Naruszył jej strefę ochronną. – A ja – powiedział z zastanowieniem – jakoś nigdy nie oskarŜałem cię o to. – No to robisz to teraz. – Mówiąc to czuła się jak kłótliwa jędza. W jego spojrzeniu dostrzegła satysfakcję. – Znów w swojej typowej roli. Meg spojrzała mu w oczy, lecz teraz były puste. Bezmyślnie wpatrzyła się w blat stołu. Po chwili ukazała się Maudie, niosąc dwa talerze hamburgerów otoczonych stertą frytek z dodatkiem marynaty. Meg trąciła łokciem swoją szklankę, Maudie zabrała ją i napełniła ponownie. – Kobietka lubi sobie poeksperymentować – powiedział Red. – Radziłbym popić to wodą. – Nie widziałeś jeszcze prawdziwych eksperymentów – ostrzegła. , Śmiał się i jadł hamburgera. – Uwierz mi, mógłbym napisać ksiąŜkę na ich temat. Meg patrzyła zdegustowana na swój talerz. Hamburgery nie były zrobione z wołowiny, ich szumna nazwa „Buffalo-burger” nieudolnie maskowała twardość i podły smak mięsa. Niestety Red miał rację: moŜe jej się tu przydarzyć coś niemiłego, jeśli natychmiast nie spróbuje zjeść czegoś gorącego. Przysunęła hamburgera bliŜej. Dzięki Bogu, nadpłynęła nowa szklaneczka burbona, pomagając zabić przykry smak mięsa. – Pierwszą rzeczą, jaką zrobię po powrocie do domu – powiedziała – to pójdę do Georgetown Hotel i zamówię największy, najgrubszy i najbardziej soczysty stek. – No to zamów takŜe jeden dla mnie, dziecinko. Powiedział to tak zwyczajnie, wkładając do ust kolejny kawałek mięsa. Naprawdę nie było powodu, aby te słowa podziałały na nią jak pchnięcie noŜa. A przecieŜ... przez dwa lata pobytu tutaj miała jedno szczególne marzenie –

wyłoŜony pluszem, nowocześnie urządzony pokój hotelowy, wielkie łóŜko z szorstkimi białymi prześcieradłami i obsługa gotowa na kaŜde skinienie. Przede wszystkim to właśnie sobie wyobraŜała. Jakaś kostka utkwiła jej w gardle, wypluła ją. Do licha, on przypuszczał, Ŝe to rzeczywiście moŜe się zdarzyć! – To będzie wiosną w Waszyngtonie, gdy zakwitną wiśnie – powiedział nagle. Walczyła z ogarniającym ją uczuciem. Byłoby głupio wyprzedzić jego reakcje. – Przez najbliŜszy miesiąc z pewnością nie zakwitną. Jest dopiero marzec i czeka nas jeszcze duŜo chłodnych dni. – Ja teŜ tak myślę. Dawno nie byłem w centrum kraju i wielu prawidłowości przyrody juŜ nie pamiętam. WciąŜ wybierasz się na Hawaje? Jeszcze jedno marzenie. Zalana słońcem plaŜa, zapach kokosowego mleka, obnaŜone ciało na plaŜowym ręczniku i pieszczota słońca na piersiach... Mógłby to być ich miodowy miesiąc. Czy całe jej Ŝycie upłynie na marzeniach, które nigdy się nie spełnią? – Tak – odpowiedziała i z determinacją wbiła zęby w swojego hamburgera. – Mam jeszcze sporo rzeczy do zabrania. Powinnam spędzić jakąś godzinkę w biurze na posegregowaniu ich. W czasie tej pracy będę mogła błądzić myślami gdzieś po południowym Pacyfiku. WciąŜ czuła na sobie jego wzrok i zastanawiała się, czy pamięta. Nie wiedziała, co moŜe się stać, gdy nadal będzie tak patrzeć w jego oczy, więc z zakłopotaniem spuściła głowę. Zapadła cisza. Meg przełknęła ostatni kawałek hamburgera i stwierdziła: – Znów to robisz. – Co? – Uporczywie gapisz się na mnie. – Och, przepraszam. – Odwrócił wzrok i nadal sączył piwo. – Myślałem, Ŝe powinnaś sprawić sobie jakieś nowe ubrania. Oczywiście nie o tym myślał, jednak Meg była mu wdzięczna za to kłamstwo. Odsunęła talerz. – Jeśli będę dłuŜej patrzeć na tego hamburgera, to z pewnością zwymiotuję. Maudie, czy jest szarlotka? – Nie ma dziś szarlotki, niestety, mam tylko dwie ręce. – Maudie chciała zabrać talerze, ale Red walczył jeszcze z ostatnimi frytkami. – Jeśli chcesz szarlotkę, to przyślij mi tu tę zwariowaną dziewczynę do pomocy. – Dancer?

– WciąŜ się spóźnia. – Jestem pewna, Ŝe przyjdzie dzisiaj. Maudie parsknęła. – Myślisz, Ŝe jestem głupia? Z pewnością przytula się teraz do jakiegoś faceta, zamiast wziąć się do pracy! Mam tylko trochę bananowego chleba, ale jest wczorajszy. – Gdzie dostaliście banany? Maudie spojrzała na nią, jakby Meg była największą idiotką na świecie. – Zrobiony z prasowanej mieszanki, czy chcesz kromkę? – Dzięki. – Meg usiłowała się nie skrzywić. Maudie odwróciła się z kolejnym parsknięciem. – Jak tam ostatnia prognoza pogody? – zapytał Red. – Wygląda na to, Ŝe zbliŜa się potęŜna burza – odpowiedziała Meg. – W Little Falls wichura spowodowała wiele uszkodzeń i zamknięto siedemdziesiątą drugą autostradę. W czasie ostatniej godziny przybyło pół metra śniegu. – MoŜna będzie ulepić niezgorszego bałwana – powiedział Red. Słysząc to Meg uśmiechnęła się mimo woli. Chciała to ukryć, więc zwróciła się do Maudie: – Jak tam zaopatrzenie? – Red przywiózł trochę Ŝywności dziś rano. Myślę, Ŝe to wystarczy. – MoŜemy jej sporo potrzebować, zanim ta burza się skończy. – Nie martw się, jeśli zapłacisz, to dostaniesz – odburknęła Maudie. – Za odpowiednio wyŜszą cenę – szepnęła Meg. Maudie puściła to mimo uszu. – Jeśli będziesz tak narzekać, to moŜesz nie dostać niczego. Twarz Meg przybrała przepraszający wyraz. – Czy mogę zajrzeć do twojej spiŜarni? – Po co? – Maudie spojrzała podejrzliwie. – Chciałabym zobaczyć, co dostałaś, moŜe mogłabym coś kupić. Maudie patrzyła sceptycznie, wreszcie zdecydowała niechętnie: – Red ci pokaŜe. Wie, gdzie leŜy towar. – Czy myślisz, Ŝe mam zamiar coś ukraść? – Red ci pokaŜe – powtórzyła stanowczym głosem. – No, trzeba zapłacić – mruknęła Meg. – Nigdy nie spotkałam bardziej nieprzyjemnej kobiety. Red pchnął pieniądze w kierunku Maudie i wstał.

– Jestem dziś przy forsie, to mój atut. Chodź, zobaczmy tę spiŜarnię.

Rozdział 4 Red objął ją ramieniem. – Czego potrzebujesz? – zapytał, szerokim gestem wskazując dwoje drzwi, które prowadziły do kuchni. – ŚwieŜa Ŝywność czy mroŜona? Skierowała się do drzwi na lewo. – Skąd wiesz, gdzie się co znajduje? – spytała. – Rozładowywałem większość tych skrzyń osobiście. Obrzuciła go nieufnym spojrzeniem. – Mnie nigdy nie pomagałeś przy czymś takim. – Ty nie jesteś nieszczęśliwą kobietą. Ściany magazynu od dołu do góry zastawione były puszkami konserw, pozostała przestrzeń zawalona najprzeróŜniejszymi kartonami. – Dobry BoŜe – powiedziała cicho Meg – zgromadziła tyle tego wszystkiego, Ŝe mogłaby tu przeŜyć trzecią wojnę światową. – Taka jest właśnie Maudie – zgodził się z ochotą – lubi się zabezpieczyć. Meg przeciskała się między stertą wojskowych koców a stosem kartonów wypełnionych serwetkami. Red szedł za nią, czuła, Ŝe coraz bardziej się zbliŜa. – Czy myślisz, Ŝe powinniśmy powiedzieć jej o tych kocach? Jeśli chłopcy będą musieli tu tkwić całą noc, trzeba pomyśleć o spaniu. Jego głos był beznamiętnie rzeczowy, ale Meg zdawało się, Ŝe znów przysunął się do niej nieco bliŜej. Nie odwróciła się jednak, aby to sprawdzić. – Mam nadzieję, Ŝe poŜyczy te koce. – Najprawdopodobniej nie. Oparł ramię o półkę tuŜ przed nią i nagle zamknął ją w pułapce między kartonami serwetek a puszkami konserw z siekaną wołowiną. – Specjalny rodzaj przyjemności, co? – spytał, a w jego głosie pobrzmiewał Ŝartobliwy ton. – Czy niczego sobie nie przypominasz? Meg wiedziała dobrze, do czego się odwoływał, i jej policzki zaczerwieniły się. Pierwsze przyjęcie, w którym uczestniczyli jako małŜeństwo, skończyło się gwałtownym aktem miłosnym w garderobie pełnej płaszczy, w pokoiku o wiele mniejszym niŜ ten. – Nie – odpowiedziała oschle i odepchnęła jego rękę. – AleŜ Megan, gdzie się podziały twe romantyczne porywy? – Ze śmiechem

uniósł ją i obrócił wokoło. Patrzyli sobie w oczy. Red uśmiechał się. Jej puls bił coraz szybciej, ciało było jak naelektryzowane, a brzuch napięty. Czuła na szyi gorący oddech. PoraŜała ją świadomość takiej bliskości. Podobne uczucia mogła wyczytać z twarzy Reda. Malowały się na niej zaskoczenie i obezwładniające pragnienie seksu. – Zabierz ręce – powiedziała prawie szeptem. – Tak, myślę, Ŝe tak będzie lepiej – zgodził się – od razu, ale nie wykonał najmniejszego ruchu. Patrzył na nią i nadal poŜerał ją wzrokiem. Przełknęła ślinę. – Red, pozwól mi odejść. – W porządku. Jego ciemne oczy połyskiwały zielonkawym blaskiem klejnotów. Znajomy zapach ciała uniemoŜliwiał chłodne rozumowanie. Tak bardzo pragnęła go dotknąć. Tak łatwo byłoby wsunąć się teraz w jego ramiona, zatonąć w silnym uścisku i połączyć się z nim ten ostatni raz. Resztką sił próbowała wymknąć się z pułapki, ale nagle, z lunatycznym spojrzeniem, odrzuciła głowę w tył i kurczowo objęła go w pasie. Pod materiałem koszuli wyczuwała napięte mięśnie. ZbliŜyli się do siebie tak bardzo, Ŝe nie mogła zrobić juŜ ani kroku. Wzięła głęboki oddech mając nadzieję, Ŝe w ten sposób wróci do równowagi. Jednak to spazmatyczne westchnienie tylko spotęgowało uczucie słabości i oszołomienia. Jeden jedyny, ostatni raz... Dotknęła ustami jego ust i zatraciła się w miłości. Poczuła rozkoszny ból w dole brzucha i dreszcz wstrząsnął jej ciałem. – Proszę cię, rozchyl wargi, najdroŜsza – wyszeptał. – Nie. – Podniosła ręce w geście samoobrony, ale nagle natrafiła na jego miękkie włosy i jeszcze mocniej przyciągnęła go do siebie. Poczuła w ustach język Reda; jej pocałunki stały się chciwe, a poŜądanie wzrosło. Pomogła mu włoŜyć ręce pod sweter. Były tak gorące, nawet w porównaniu z jej rozpaloną skórą. Pieścił teraz jej piersi, na pozór szorstko i mało delikatnie, a jednak traciła oddech i myślała, Ŝe łomot własnego serca zabije ją. – Przestań, to szaleństwo – wyszeptała. – Wiem. – Jego wargi okrywały szybkimi pocałunkami jej ciało, a gwałtowny oddech oblewał Ŝarem szyję. Meg przesunęła dłonie w dół, pieszcząc uda Reda. Pomiędzy ich ciasno splecionymi ciałami poczuła twardy kształt. – Nie moŜemy – wyszeptała, ale zaczęła rozpinać guziki koszuli Reda.

– Jesteśmy małŜeństwem. WłoŜył ręce w jej dŜinsy i gładził nagie pośladki. – Ktoś moŜe tu wejść – szepnęła. Zawahał się tylko na moment, sprawdzając jedną ręką, czy drzwi są zamknięte. Po krótkiej chwili znów wpił się w jej usta. – Nie moŜemy tego robić – powtórzyła słabo, a on zgodził się, zdyszany. Oboje wiedzieli, Ŝe jest juŜ za późno, aby się wycofać. Ostatni raz, myślała, jeden raz w odwecie za te wszystkie przyszłe samotne noce... I gdy na moment przestał ją całować, szepnęła: – Zrobimy to, nikt się przecieŜ nie dowie. – Tak, Megan. – To nie ma znaczenia, jesteśmy dorośli. – To niczego nie zmieni. – Niczego. – To tylko seks. – Kłamca! Patrzyła w jego przymglone oczy, w tę podnieconą twarz i jeszcze raz wyszeptała: – Tak. Pod sobą czuła szorstki koc, a wewnątrz ciała przeszywającą rozkosz. Objęła Reda konwulsyjnie ramionami i nogami, gotowa wyjść mu na spotkanie. PrzeŜywała udrękę oczekiwania i nadzieję na spełnienie. Otrzymała juŜ tak wiele, teraz, w tej chwili, ale pragnęła jeszcze więcej i zupełnie nie czuła się nasycona. Oczekiwała tej ostatniej chwili palącej przyjemności, która mogła być zawsze jeszcze większa. PogrąŜyła się w nim. Cały był płomieniem i wspaniałą męską stanowczością. Wszystko, o czym chciała teraz pomyśleć, stawało się jego imieniem. Red naleŜał do niej, był jej częścią. Przez długi czas oddychali cięŜko, spleceni ramionami tak ciasno, aŜ uścisk stał się bolesny. Otwarte usta Meg dotykały ramion Reda, palce zaciskała wciąŜ na jego pośladkach. Nie otwierała oczu, aby jeszcze przedłuŜyć stan rozkoszy. Nadal czuła, Ŝe Red naleŜy do niej i nie mogła powstrzymać w myśli gwałtownie powracającego błagania. Nie zostawiaj mnie Red, nie... Jednak w końcu stało się. Napięcie opadło i w milczeniu, z trzęsącymi się rękoma, pospiesznymi ruchami zaczęli szukać swoich ubrań. Maudie z pewnością była zaciekawiona, co się z nimi stało. Ktoś mógł tu wejść lada moment.

Meg czuła się rozbita i oszołomiona. To było ich ostateczne poŜegnanie – szaleństwo w ponurym magazynku. Chyba zasługiwali na coś więcej? Zacisnęła usta, aby się nie rozpłakać. Powinni po tym wszystkim poczuć się lepiej, tak się jednak nie stało. Tęsknota i pragnienie dokuczały Meg jeszcze bardziej. Myślała na przemian: powiedz coś, Red, dotknij mnie, obejmij, to znów: nie, nic nie mów i niczego nie rób. O czym on teraz myśli i czy takŜe cierpi? Oczywiście, Ŝe nie. MęŜczyźni nie reagują na seks w ten sposób, nie zawracają sobie głowy sentymentami. Akceptują wszystko, co im się przydarza. To, co zrobili, było szaleństwem, ale Meg postanowiła niczego nie Ŝałować. To nie miało znaczenia. Jeśli męŜczyźni w takich chwilach po prostu wstają i odchodzą, to dlaczego ona nie mogłaby zrobić tego samego? AleŜ mogła! Zapięła pasek, przeczesała palcami włosy. – Czy wszystko w porządku? Długo nie odpowiadał. – Taak, wspaniale. Wstała z drŜącymi kolanami, Ŝar wciąŜ przenikał jej ciało. Jednak powoli zaczęła się juŜ kontrolować. – Wyjdę pierwsza – powiedziała, wciąŜ nie mogąc spojrzeć mu w oczy. Red wstał równieŜ, a jego głos był szczególnie zmieszany, gdy wyszeptał: – A więc to jest to... Poczuła się dotknięta, ale umiała być przecieŜ równie chłodna jak on. – Czy chcesz, abym ci powiedziała, Ŝe to było dobre? To zawsze było dobre między nami, Red. – Głos jej się łamał i posłała mu wymuszony uśmiech. – Dlatego cię poślubiłam, pamiętasz? Na chwilę jego oczy zapłonęły gniewem. – W porządku – odpowiedział beztrosko. – Gdybym miał tę świadomość wcześniej, mógłbym brać za to forsę „od godziny”. Meg rzuciła się do drzwi. – Poczekaj chwilę. Wstrzymała oddech, ale Red tylko poprawił jej skręcony pasek i odszedł. – Dzięki – odpowiedziała bezbarwnym głosem. – Zawsze do usług. WciąŜ oczekiwała, Ŝe zrobi coś waŜnego, ale nie miała pojęcia, co by to mogło być. Kłaniając się głęboko, otworzył przed nią drzwi.

Zdusiła łzy i wyszła. Red poczekał, aŜ zostanie sam, potem z całych sił zaczął walić w ścianę pięściami. Nie była tak twarda, jak sobie wyobraŜał, a tylko dotkliwy ból mógł w nim stłumić rodzącą się potrzebę krzyku. Zacisnął powieki i oparł głowę o ścianę. – Cholera – szepnął. – Niech ją diabli wezmą, ją, mnie i te wszystkie szalone bóstwa, które zetknęły nas razem na nowo. Czy to wspólne obcowanie nie mogłoby być trochę łatwiejsze? Źle podszedł do sprawy. Nie powinien wracać do Adinorack. Skąd wzięła się w nim ta potrzeba samoudręczenia? To było proste. W swoim stosunku do Meg nie kierował się zdrowym rozsądkiem i nie umiał postępować właściwie. Musiał się jakoś od niej uniezaleŜnić. Czy mógł uczynić coś, co zmieniłoby na lepsze jej uczucia do niego? Przyglądała mu się tak szorstko i badawczo, jakby myślała, Ŝe to, co się między nimi przed chwilą wydarzyło, było jedynie niewaŜnym incydentem w jej rozkładzie dnia. Czy wiedziała, Ŝe zawsze gdy kochał się z nią, oddawał jej cząstkę własnej duszy? – Do diabła – wyszeptał znów i otwierając oczy, ponuro rozejrzał się dokoła. Jego ręka juŜ tak nie drŜała, ale ból w piersiach nie ustępował. A burza, z powodu której znalazł się w tej pułapce, jeszcze się nawet nie zaczęła. Przenikliwy i paraliŜujący podmuch arktycznego wiatru popychał Meg przez ulicę. O niczym nie myślała i nie czuła niczego prócz zimna. Wreszcie zatrzasnęła za sobą drzwi i zrzuciła wierzchnie okrycie. Twarz miała zarumienioną, oczy jej błyszczały, ale mogło to być spowodowane ujemną temperaturą powietrza. Nikt nie zauwaŜył nic niezwykłego w jej wyglądzie. Wspólny pokój spełniał teraz rolę klubu karcianego. Nagle usłyszała swój własny głos: – Gilly, twoi chłopcy powinni się juŜ wymienić. Wygląda, Ŝe będzie to męcząca noc. I poślij kogoś do Blue Jay, nie mam ochoty znowu tam iść. Sześciu graczy zgromadzonych wokół stołu wytrzeszczyło na nią oczy, jakby nie byli pewni, czy dobrze słyszą. – Wszystko, czego sobie Ŝyczysz, szefie! – Ty teŜ powinnaś wrócić do siebie, oczekuję telefonu – Meg zwróciła się do Sadie.

– Nic z tego – odparła z satysfakcją sekretarka. – Telefony nie działają. – – Skoro tak, moŜesz właściwie iść do domu. Nie ma powodu, abyś tu tkwiła. Sadie uniosła brwi. – Nie nabierasz mnie? – Ale nie czekała na odpowiedź. – No to lecę, cześć! Meg weszła do kabiny radiooperatora. – Jakie wiadomości, Joe? Odwrócił krzesło i rzekł zadowolony z siebie: – Temperatura spadła o dwadzieścia stopni. – To wszystko? – ZbliŜa się centrum burzy i będzie to coś w rodzaju piekła, pani Worthington. – Kiedy to nastąpi? Spojrzał w notatki. – Najsilniejszy wiatr i śnieg są jeszcze około stu pięćdziesięciu kilometrów stąd. Meg skinęła głową. – W porządku, Joe, idź, zjedz lunch. I jeŜeli masz jakieś osobiste sprawy, to załatw je teraz. Będziesz nam potrzebny dziś w nocy. – Tak, wyobraŜam sobie, ale zabrałem kanapkę... Potrząsnęła głową. – Nie, idź zjeść coś gorącego, napij się piwa. Kto wie, jak długo tu zostaniemy. – Ale co z... – Wskazał wzrokiem na urządzenia radiowe. – Rzucę na to okiem, idź. Wyplątał się z licznych przewodów i wstał. – JeŜeli pani tak mówi... W drzwiach odwrócił się jeszcze. – Aha, wnieśliśmy pani rzeczy. – Wskazał gestem róg pokoju. – Nie wiedzieliśmy, gdzie je połoŜyć. Meg patrzyła na swój bagaŜ: dwie walizki, kartonowe pudło, wszystko, co zostało z dwóch ostatnich lat jej Ŝycia, a to pudło nawet nie naleŜało do niej. – Dzięki, Joe. Włączyła radio, radar i dalekopis, które wydawały się tak samo martwe jak telefony. Wreszcie, wiedziona jakby magnetyczną siłą, podeszła do swoich bagaŜy. Zignorowała drogie skórzane walizki, uklękła obok kartonowego pudła i otworzyła je. Niedługo po tym, jak Red ją opuścił, zebrała wszystkie rzeczy, które

pozostawił, i wrzuciła je do kartonowego opakowania. Planowała wręczenie mu tego pudła w drzwiach, gdyby kiedykolwiek jeszcze się tu pojawił. Nie pokazał się jednak i pudło leŜało w kącie jej gabinetu. Nie myślała o nim juŜ od miesięcy. Teraz spoglądała na nie na wpół z lękiem, na wpół ze wzruszeniem i nie mogła oderwać od niego oczu. Nie było duŜe. Odchodząc zabrał swoje ubrania i większość przedmiotów osobistych. Przynęta na ryby, zmięty kapelusz, przygodowa ksiąŜeczka o nazistowskich szpiegach i zagubionym skarbie. Ich wspólne zdjęcie z boŜonarodzeniowego przyjęcia u Sadie. Spoglądał w obiektyw z uśmiechem. Wpatrywała się w to zdjęcie tak długo, aŜ rozbolały ją oczy. Były tu i inne rzeczy. Jakaś pojedyncza skarpetka, grzebień, piłka golfowa, śrubokręt i scyzoryk ze złamanym ostrzem. Rupiecie naleŜące do męŜczyzny, odpadki, które porzucił tak łatwo i niedbale. Z podobną niedbałością odnosił się do ich małŜeństwa. Symbolem tego związku były właśnie strzępy zamknięte w pudle. Na dnie spoczywała flanelowa koszula w czerwoną kratę. Lubiła w niej sypiać, pachniała jego ciałem. Wolno wyciągnęła ją na zewnątrz i przyłoŜyła materiał do policzka. Był miękki i ciepły. Red sprawiał wraŜenie mocnego męŜczyzny, wydawał się twardy i szorstki, ale kiedy o nim myślała, kojarzył się jej z miękkością i ciepłem. Przez te minione dwa lata czuła ciepło tylko wówczas, gdy znajdowała się w jego ramionach. Koszula pachniała ich ciałami. Nie potrafiła juŜ oddzielić od siebie tych dwóch zapachów. Nie wiedziała, Ŝe jej twarz jest mokra od łez, gdy nagle usłyszała dźwięk otwieranych drzwi. Szybko wrzuciła koszulę do pudła. – A więc zmusił cię do płaczu – zauwaŜyła Dancer. – MęŜczyźni to świnie! – Nie wygłupiaj się – powiedziała Meg, jednak ukradkiem wytarła twarz. Wiedziała, Ŝe Dancer nie jest skończoną idiotką. – Maudie cię szukała. Lepiej byś się wzięła do roboty. – Tak, juŜ idę. Wpadłam tylko na chwilę, by zapytać, czy nie poszłabyś ze mną na lunch. – JuŜ jadłam, dziękuję. – Meg ze sztucznym zainteresowaniem szukała jakiejś stacji radiowej. Dancer siadła na biurku machając nogami i obserwowała Meg bez skrępowania. – Nie pozwoliłaś mu przyjść do siebie, prawda? – Nikt do mnie nie przychodzi. – Tak to bywa. Jakiś facet cię porzuca i traktuje jak śmieć, więc czujesz się jak

śmieć i zaczynasz myśleć, Ŝe jesteś rzeczywiście śmieciem. Musisz wziąć – się w garść, zafundować sobie jakąś prawdziwą przyjemność. – Och, na miły Bóg! – Mówię z własnego doświadczenia, to zawsze pozwalało mi się podnieść. – Dancer zsunęła się z biurka, zrzucając na ziemię papiery Joego. Pospiesznie wyładowywała zawartość swej ogromnej torby. – Zajmij się sobą – mówiła – włosy, paznokcie, makijaŜ! Spraw, by męŜczyźni zwrócili na ciebie uwagę. Zaraz poczujesz się lepiej, zobaczysz! I nigdy więcej nie hamuj swych seksualnych potrzeb. – Czy mogłabyś przestać? – Meg próbowała się bronić, gdy Dancer zaczęła wyciągać spinki z jej włosów. – To ostatnia rzecz, jakiej potrzebuję... – Rzeczywiście, jesteś taką ładną dziewczyną. Zawsze myślałam, Ŝe o tym wiesz, ale moŜe nie miałam racji i moŜe nikt inny nie miał okazji tego zauwaŜyć. – Daj spokój, nie jestem w nastroju. – Słuchaj, zawsze myślałam, Ŝe mogę być fachowcem od kosmetyków. Nawet startowałam do szkoły o tym profilu, ale w takim miejscu jak to niewiele osób potrzebuje salonu piękności – opowiadała, rozluźniając kok na głowie Meg. – Psujesz wszystko, przestań. – Meg schwyciła się za włosy. – Nie, juŜ ci się to podoba. Pewnie nie masz w tej walizce niczego fajnego do włoŜenia. Musimy jednak coś zrobić, Ŝeby facetom gały wyszły na wierzch. – Meg spuściła z rezygnacją głowę, gdy Dancer zaczęła rozczesywać jej włosy. – Nie, nie mam niczego ładnego do włoŜenia i nie chcę, aby ktokolwiek gapił się na mnie. – No dobrze, zrobię tak, Ŝe będziesz wystarczająco ładnie wyglądać i bez wkładania na siebie czegoś wystrzałowego. Dancer wykonała kilka ruchów grzebieniem, a potem odeszła, aby podziwiać swoje dzieło. Meg patrzyła na nią cierpliwie. – Czy juŜ skończyłaś? Czy mogę je znowu odrzucić do tyłu? – Nie moŜesz! Wyglądasz wspaniale. – Daj spokój, nie mam na to czasu i nie chcę, aby włosy opadały mi na twarz, nie chcę, aby się na mnie gapiono. – A więc ktoś jednak zamierza cię oglądać? Poczekaj, jeszcze cienie do oczu i trochę dobrej szminki. – Słuchaj, to jest miejsce pracy, a nie gabinet kosmetyczny. – Nie ruszaj ustami! Pomimo protestów Meg, Dancer umalowała jej wargi. W tym wszystkim było

jednak coś zabawnego. Meg nigdy nie miała przyjaciółki, która by dotykała jej włosów i z którą mogłaby poplotkować w nocy. Zawsze była zbyt zajęta, zbyt rozsądna i zbytnio się spieszyła. – Wiesz – powiedziała Dancer – moŜesz sobie być waŜną osobistością, kierować mnóstwem ludzi, którzy są gotowi wypełnić kaŜdy twój rozkaz, ale załoŜę się, Ŝe byłabyś szczęśliwsza, gdybyś nieco mniej pracowała. – Tak, na pewno masz rację. – Meg usiłowała przytrzymać jej rękę, gdyŜ Dancer próbowała raz jeszcze pociągnąć jej usta szminką. – Dlaczego musisz wszystko traktować tak powaŜnie? Jeśli ci się coś przydarza, po prostu zgódź się na to. – OdłoŜyła szminkę i krytycznie przyglądała się zestawowi cieni do powiek. – Zostaw to paskudztwo, i tak wyglądam jak czarownica! Dancer wybrała inny zestaw. – Dobrze – powiedziała, wyjmując mały pędzelek. – Czy Red zostanie tutaj na noc? – Oczywiście, a gdzie mógłby pójść? Meg była tak zaskoczona pytaniem, Ŝe nie protestowała, gdy Dancer zbliŜyła się ze swoim pędzelkiem. Baza nie była duŜa, ale miała dostatecznie wiele pokoi i łóŜek, w których mógłby przenocować samotny męŜczyzna. Nie było powodu, by miał koczować na betonowej podłodze. Od pierwszego dnia gdy się spotkali, nigdy nie spali osobno. Oczywiście, kiedy Red był tutaj. Spali zawsze razem albo na kanapie w biurze, albo w łóŜku w jego mieszkaniu. Nawet nie pomyślała, Ŝe mogłoby być inaczej. To dowodziło, jak bardzo jej myśli były zmącone od chwili pojawienia się Reda. – Zresztą nie wiem, gdzie będzie spał, to jego sprawa – dodała. – Tak. – Dancer cofnęła się o krok i z pełnym zachwytu spojrzeniem podziwiała efekt swojej pracy. – Wiem, gdzie jest wygodne, ciepłe łóŜko zupełnie w jego guście. Wprawdzie z nim skończyłaś, ale... Meg patrzyła na nią osłupiała i na moment straciła mowę. Nie wiedziała nawet, co mogłaby odpowiedzieć, poniewaŜ właśnie w tej chwili męski głos odezwał się za nimi: – Dziękuję za ofertę, Dancer, ale sądzę, Ŝe nie skorzystam. To był Red. Stał pochylony w drzwiach, z kubkiem kawy w ręce i obserwował

je z wyraźnym zadowoleniem. Uśmiechnął się niewinnie i wszedł do środka. – Nie myśl, Ŝe tego nie doceniam – powiedział, dając Dancer delikatnego klapsa. – Jednak wiesz, jak to jest. – WciąŜ się uśmiechał i patrzył w zadumie na Meg. – Nie lubię opuszczać mego samolotu – wyjaśnił.

Rozdział 5 Red nie zamierzał szukać Meg. Chciał po prostu znaleźć odpowiednie miejsce, aby przeczekać burzę – być moŜe w wolnym pokoju Maudie albo u któregoś z męŜczyzn pracujących tej nocy. Miał wiele moŜliwości. Było jasne, Ŝe Meg nie pragnie być z nim razem. Jednak gdy wszedł do kabiny radiooperatora i zobaczył ją z pasmami włosów rozwianymi wokół twarzy, zabawiającą się makijaŜem niczym podrastająca uczennica, stanął jak urzeczony. Nie widział Meg z rozpuszczonymi włosami od... od ostatniego razu, kiedy sam własnoręcznie je rozplótł. Dancer zachowywała się być moŜe odrobinę zbyt wulgarnie, ale była na tyle taktowna, aby umieć się znaleźć w trudnej sytuacji. – Lepiej będzie, jak sobie pójdę – powiedziała. – Spieszę się do pracy. – Tak – zgodziła się Meg, ścierając szminkę z ust. – Bądź ostroŜna, przechodząc przez ulicę – poradził Red. Dancer zatrzymała się jeszcze na chwilę w drzwiach i przesłała im na poŜegnanie wymuszony uśmiech. – Nigdy nie lubiłem cię w makijaŜu – skomentował, gdy Meg wyrzucała do śmieci chusteczkę ubrudzoną szminką. – Nigdy nie obchodziło mnie, co lubisz – odpowiedziała, wiąŜąc włosy w węzeł. – ZauwaŜyłem to. Zajął miejsce za biurkiem i popijał kawę. – Więc skończyłaś ze mną? – dopytywał się łagodnie. Meg spojrzała na niego; twarz Reda znajdowała się nie więcej niŜ kilka centymetrów od jej twarzy, oczy miał prawie zamknięte, a koszulę rozchełstaną na piersiach. To nie miało znaczenia, Red często chodził w rozpiętych koszulach i kiedyś Meg uwaŜała, Ŝe jest to seksowne. Nadal tak uwaŜała. – Czego chcesz? – spytała opryskliwie. – Gilly powiedział, Ŝe potrzebujesz kogoś do pomocy. – Powinnam być bardziej precyzyjna, kiedy mówiłam mu, Ŝeby kogoś przysłał. – Ty zawsze mówisz dokładnie to, co chcesz powiedzieć. Musiałaś mieć jeszcze coś innego na myśli.

Rozbolały ją zaciskane z wysiłku szczęki, tak chciała zdusić cisnące się na usta słowa. Nie miała zamiaru wywlekać tego na nowo, nie miała zamiaru... Zaczęła więc porządkować papiery porozrzucane przez Dancer. Jeden z nich leŜał w pobliŜu Reda, schwyciła go gwałtownie i niechcący przedarła na połowę. – Spokojnie, spokojnie – strofował ją Red. – Wstał, wziął oddarty kawałek i podał jej. – Przyniosłem kilka koców – mówił – trochę konserw i skrzynkę piwa. JeŜeli będziesz potrzebować czegoś jeszcze, musisz pójść po to sama. – Meg wciągnęła hałaśliwie powietrze i nic nie odpowiedziała. To ona powinna zatroszczyć się o jedzenie. Zapomniała o tym, a Red zjawił się, aby naprawić jej błąd. Wyświadczał jej grzeczność, którą doceniała, chociaŜ nie pragnęła Ŝadnych względów z jego strony. – Dobra myśl, harcerzu. Skrzynka piwa to jest to, czego szczególnie będziemy potrzebować tej nocy – wykrztusiła wreszcie. Wzruszył ramionami. – Zdaje się, Ŝe juŜ ci powiedziałem, Ŝe jeśli chcesz czegoś jeszcze, to moŜesz sama sobie przynieść. Podmuch wiatru targnął metalowym uchwytem podtrzymującym okna. Meg aŜ się wzdrygnęła. Nienawidziła odgłosów wiatru; wyglądało na to, Ŝe burza jest juŜ blisko. Patrzyła z niepokojem na frontowe drzwi. – Jak teŜ tam moŜe być na zewnątrz? – Taka sobie typowa, wiosenna zadymka. Zaczyna padać śnieg – powiedział. – Nie powinnam pozwolić chłopcom wychodzić. Jeszcze gdzieś na dobre ugrzęzną. – Znają się na pogodzie. Powinni zaraz tu wrócić. Red uszczelnił okno i otworzył zamek mocujący osłonę zewnętrznych drzwi. Spoglądał niespokojnie na hangar będący pozostałością po wojskowej bazie, zbudowany z arkuszy blachy. – Ten hangar stoi tu juŜ dwadzieścia lat – powiedziała Meg niecierpliwie. – I nie rozleci się tylko dlatego, Ŝe właśnie twój samolot jest w środku. – Być moŜe opuszcza mnie szczęście. Uznała, Ŝe będzie lepiej, jeśli nie zareaguje na te słowa. Usiadła przy biurku i uruchomiła mikrofon radia. Udało jej się znaleźć jakąś stację, ale wiadomości nie były zachęcające. Wiatr poczynił olbrzymie spustoszenia. Wyglądało na to, Ŝe będą tkwić tu trochę dłuŜej niŜ jedną noc.

Gdy skończyła słuchać radia, usiadła na chwilę, popijając kawę i próbując sobie przypomnieć, czy nie przeoczyła czegoś waŜnego. Dzięki Carstone Adinorack był daleko lepiej wyposaŜony w sprzęt przeciwburzowy niŜ większość placówek tego typu. Nie pozostawało nic innego, tylko czekać. JakŜe tego nienawidziła! – To moja kawa – powiedział Red. Jego głos przestraszył Meg. Dopiero teraz spostrzegła, Ŝe stał tak blisko niej, Ŝe mogłaby go pieścić, nawet nie wyciągając ręki. Odstawiła kubek z głuchym stuknięciem. – MoŜe byś sobie poszedł i zajął się czymś poŜytecznym? – Myślę, Ŝe juŜ się zająłem. – Przeszkadzasz mi. – Czy tak, jak u Maudie? Meg nie mogła uwierzyć, Ŝe to właśnie powiedział. Ostatnie słowa uderzyły w nią jak nagła salwa o burtę statku. Nadpłynęła fala gorąca, potem zimna i dosłownie odebrało jej mowę. To był szok. Wstała od biurka. Wziął ją za ramiona i przyciągnął do siebie. Nie dostrzegła jednak ciepła w jego oczach, tylko zły, cyniczny błysk. – Chodź, dziecinko – wyszeptał – nic tu po nas. Znajdźmy jakieś miejsce dla siebie i spędźmy miło czas. Oślepiona wściekłością uderzała go z całej siły rękami, ale on znosił to z całkowitym spokojem. – Musiałeś mi to przypomnieć, tak?! Nie mogłeś sobie tego darować! – Nie mogłem, do cholery! – odpowiedział, a jego głos stwardniał od gniewu i pogardy. – Sądziłem, Ŝe to pozwoli mi poczuć się męŜczyzną. Nie wiedziałaś o tym? Red nie rozumiał, jak to się zaczęło, ten rozszalały płomień między nimi, gwałtowny poŜar, nagły wybuch wściekłości i pełne nienawiści słowa. KaŜde z nich sięgało teraz do własnych arsenałów broni, by móc się skutecznie ranić. Nie przyszedł tu, by walczyć, ale wiedział, Ŝe nie ustąpi, jeśli ona rozpocznie atak. Zmusiła się do cierpkiego uśmiechu. – A więc to tak! Czujesz się wykorzystany i zlekcewaŜony. Następnym razem będę pamiętać o twoim wraŜliwym męskim ego! – Twoje słowa są wyjątkowo plugawe! – Z pewnością. Stały się takie dlatego, Ŝe przez dwa lata Ŝyłam ze szczurem, który ciągle uciekał!

– No, skocz mi do gardła, Meg – szydził. – To umiesz najlepiej. Patrzyła na niego przez chwilę, oddychając cięŜko. Zacisnęła dłonie w pięści i ze wszystkich sił próbowała zachować resztkę spokoju. – Och, rzeczywiście umiem. Nie jestem tylko pewna, czy warto tracić na to czas. Chciała odejść, lecz pochwycił ją w mocny uścisk. – Co się dzieje, Meg? Czy twoje ostrze juŜ tak stępiało? Wyswobodziła się. – Jedyną rzeczą, jaką utraciłam, jesteś ty i stało się to dawno temu. – Od godziny pozwalasz mi wałęsać się bez celu – kpił. – Nie widziałem kobiety, której by mniej zaleŜało na facecie niŜ tobie. Do diabła, powinienem znaleźć sobie jakąś inną dziewczynę, która zechciałaby uwolnić mnie od tego... – Nic nie rozumiesz. Nie potrafisz pogodzić się z myślą, Ŝe kobieta moŜe tak samo nonszalancko traktować seks, jak męŜczyzna. Wszystko było w porządku, kiedy to ty nie pamiętałeś niczego po minucie. Wkładałeś spodnie i juŜ, czy nie tak? Wierz mi, to nie jest zabawne czuć się odrzuconą jak wczorajsza gazeta. Chwycił Meg za ramiona, kiedy próbowała go wyminąć, i okręcił dookoła. Czuła krew pulsującą jej w skroniach. – Po jakie licho o tym mówisz? Nigdy nie traktowałem cię w ten sposób! – Robiłeś to za kaŜdym razem, gdy wsiadałeś do tego cholernego samolotu i zostawiałeś mnie samą! – krzyknęła. Red milczał. Nie oczekiwał takiej odpowiedzi i czuł się naprawdę zaskoczony, a to sprawiło, Ŝe stał się jeszcze bardziej zły. Miała rację. Wszystko, co powiedziała, było prawdą i to go przede wszystkim zirytowało. Oczy Meg lśniły, a jej twarz zarumieniła się. Pragnął potrząsnąć nią mocno i równocześnie pragnął ją całować. Całować tak długo, dopóki nie roztopi się jak wosk w jego objęciach. Chciał ją pieścić w ten jedyny, jemu tylko znany sposób. Kochać się z nią na podłodze. Przypomnieć jej to wszystko, co potrafili robić ze sobą. PoŜądał jej tak mocno, jak tylko to było moŜliwe i nienawidził się za to. Raptownie wypuścił ją z uścisku. – Dobrze – powiedział zduszonym głosem – oboje jesteśmy chorzy. Meg musiała oprzeć się o biurko, aby ukryć drŜenie nóg. Czuła wewnętrzną pustkę, a kaŜdy nerw był podraŜniony. Ich pełne nienawiści słowa huczały jej w głowie, natrętnie wracało wspomnienie jego twarzy, gdy tak patrzył na nią, jakby nie wiedział, czy chce ją uderzyć, czy pocałować. A ona, co by wolała? Niszczymy

się nawzajem, pomyślała trzeźwo. Zjadamy się po kawałku, niczym szakale na biesiadzie, i nie moŜemy tego zaprzestać. Podszedł do okna i wyjrzał na zewnątrz. Zrobił to, chociaŜ tak naprawdę nie było na co patrzeć. PrzedłuŜająca się cisza wciąŜ była gorąca od emocji wypełniającej pokój. – Zazwyczaj byliśmy w trochę lepszej formie niŜ teraz – powiedział w końcu. – Tak. To jedno słowo wyraŜające całkowitą zgodę zdawało się zamykać w sobie cały ich smutek i całą ponurość sytuacji, zdawało się takŜe obnaŜać tę psychiczną ranę, w której wciąŜ tkwił ostry nóŜ. – Co się z nami stało, Red? – Czy to jest pytanie za milion dolarów? – spytał miękko i spróbował się uśmiechnąć. – Pobraliśmy się w gorączce namiętności – albo w ogóle w gorączce. Nie potrafię znieść tortur, jakie mi zadajesz, a ty nie moŜesz znieść... Do licha! To chyba wszystko. Nie pasowałem do ciebie. Chciałaś, abym się przystosował. Próbowałem zmienić ciebie, a ty mnie... Skąd przyszło zło? Byłoby łatwiej odpowiedzieć, skąd przyszło dobro. – Nigdy nie chciałam cię zmienić – odpowiedziała spokojnie. – Trele-morele! śadne moje zachowanie cię nie zadowalało. śaden facet nie miał u ciebie szans, nawet ja! Tylko twój tatuś był dla ciebie niedościgłym wzorem. – Przerwał nagle i z lękiem na twarzy podniósł ręce w geście obrony. – Nie, nie powiedziałem tego. Zapomnij. Nie chcę wszystkiego zaczynać od nowa. – O BoŜe, Red, czy ty naprawdę nie moŜesz przestać? – Meg odetchnęła cięŜko i przycisnęła palce do skroni. – Doprowadzasz mnie do szaleństwa. – Ściszyła głos. – Rozwodzimy się i to powinno załatwić wszystko. Nie moŜemy nawet spokojnie porozmawiać o tym, dlaczego się rozwodzimy, aby natychmiast nie skoczyć sobie do gardła. Red, jak długo będziemy tak postępować? Kiedy to się skończy? Wyraz jego twarzy był smutny i gorzki. – To się. nigdy nie skończy – odpowiedział zwyczajnie. – Jesteśmy tak sprasowani ze sobą, jak dwa samochody po wypadku drogowym. – Uśmiechnął się trochę smutno. – I jeŜeli myślisz, Ŝe kawałek papieru to wszystko uniewaŜni, to jesteś niemądra. Meg przymknęła oczy, próbując znów zapanować nad sobą. – To nie zawsze była moja wina – powiedziała. – Ja wiem, Ŝe ty tak myślisz, ale to właśnie ty odszedłeś ode mnie. Pamiętaj o tym. – A co miałem zrobić? Czekać, aŜ któreś z nas – weźmie do ręki śmiercionośną

broń? Do diabła, Ŝycie z tobą było niemoŜliwe. Wiesz o tym. – Ty takŜe byłeś okropny, a jednak nie odeszłam od ciebie. – Przestań juŜ, dobrze? Oboje wiemy, Ŝe to nie moje odejście tak cię zmartwiło, ale fakt, Ŝe nie umiałaś mnie przy sobie zatrzymać! Byłem twoją własnością, zgadza się? Ten mąŜ, czy inny, co to za róŜnica. NaleŜy go trzymać pod pantoflem i bez przerwy kontrolować. Chciała krzyknąć, Ŝe to nieprawda, zaprzeczyć z całą mocą, odrzucić idiotyczne oskarŜenie, które raniło ją jak ostrze, ale nie mogła. Zacisnęła dłonie, tłumiąc gniew. – Lubisz to, prawda? Myślę, Ŝe walka jest dla ciebie najlepszym sposobem wypoczynku. – W przeciwieństwie do ciebie, która od samego początku byłaś małą męczennicą. – Znowu zaczynasz. Zawsze musisz mi wbijać szpile. Jesteś chory, jeśli nie zranisz mnie do krwi. Dlaczego to robisz, Red? – A ty? – Wsunął palce we włosy gestem znamionującym frustrację i odwrócił się do niej. – Chcesz wiedzieć, dlaczego to robię? Powiem ci, Meg. PoniewaŜ jesteś jak ta zamarznięta tundra, której tak bardzo nienawidzisz. Czasem pod tymi warstwami lodu moŜna odnaleźć coś wartościowego, ale męŜczyzna musi się piekielnie napracować, aby to wydobyć. – ZbliŜył się o krok, a jego twarz wyraŜała tysiące sprzecznych uczuć. – Są kobiety, które sprawiają wraŜenie skutych lodem, a jednak wewnątrz płoną mocno i sądzę, Ŝe czasem warto nad nimi popracować. – Jego głos i spojrzenie stały się czułe. Patrzył na nią. – Tylko w dwóch momentach jesteś dla mnie prawdziwą kobietą, Meg – powiedział rozplatając jej włosy i pieszcząc je. – Kiedy się kochamy i kiedy walczymy ze sobą. I myślę, Ŝe nawet dla tych momentów warto było... – Opuścił ręce i spojrzał na nią zmęczonym wzrokiem. – Tak naprawdę nigdy nie osiągnąłem celu. Gdy myślałem, Ŝe juŜ cię odnalazłem, gdy sądziłem, Ŝe naprawdę staniesz się moja, nagle natrafiałem na kolejną warstwę lodu. Chciała krzyczeć, Ŝe to kłamstwo i omal nie powiedziała tego na głos. Była to jedna z tych rzadkich chwil, kiedy oboje docierali do prawdy. Patrzyli sobie w oczy z poŜądaniem, oczekiwaniem i nadzieją, chociaŜ zdawało się, Ŝe wszystkie nadzieje są juŜ stracone. Powinna mu powiedzieć, co myśli, ale nie mogła. Nigdy nie miała dość odwagi, aby się przed nim otworzyć. Wymagała od niego duŜo, oczekiwała, Ŝe będzie doskonały. Zawiodła się na nim, tak jak on na niej, i teraz było juŜ za późno.

Zacisnęła wargi. Był obcy. Miał mocne ramiona, szeroką klatkę piersiową, emanowało z niego ciepło i spokój. Tym wszystkim ją wzbogacał, przenikał do jej zamkniętego wnętrza i trzymał przy sobie. Wszystko mogło ułoŜyć się inaczej. Dlatego wciąŜ chciała wrócić do Reda, dlatego tylko on mógł dać jej radość, mimo iŜ wcześniej ją ranił. Wiatr wył nieustannie wokół budynku i Meg wciąŜ słyszała ten nieprzyjemny i przeraŜający dźwięk. Skuliła się w nagłym odczuciu chłodu. Nie mogła dostrzec jego oczu, gdy powiedziała nieco sztucznym głosem: – Przepraszam za to, co było. – Wykonała jakiś nieokreślony gest, jakby niczego juŜ nie potrafiła wyjaśnić. – Nie chciałam cię zranić. – Tak – odparł głucho. – Wiem o tym. Objął jej szyję czułym gestem i próbował złagodzić ton głosu. – Tak, to w końcu coś nowego, nigdy przedtem nie staczaliśmy bojów o seks. – Zawsze to w tobie lubiłam, Red. – Usiłowała się uśmiechnąć. Pieszczota jego palców stawała się powoli coraz delikatniejsza, a w jego oczach pojawiały się na przemian tęsknota i rezygnacja. Chciała, by ją pocałował. Jeden pocałunek, nic więcej. To by jej wystarczyło, ale inicjatywa powinna wyjść od niego. Nie zrobił jednak Ŝadnego ruchu. Po chwili uśmiechnął się cierpko i powiedział ochryple: – Do diabła, dziecinko, nigdy nie mieliśmy szansy. Jego palce nadal pieściły szyję Meg. Sprawiał wraŜenie, Ŝe w ten sposób pragnie się z nią poŜegnać. Wycie wiatru zawsze przygnębiało Meg. Nagle w jego porywach usłyszała odgłos eksplozji i była pewna, Ŝe się nie przesłyszała. Spojrzała na Reda, który natychmiast pobiegł włączyć alarm i wtedy jakiś rozpaczliwy głos krzyknął: – Pani Worthington! Red! O BoŜe, niech ktoś tu szybko przyjdzie!

Rozdział 6 Oboje popędzili do wyjścia, ale Red był szybszy i juŜ zmagał się z frontowymi drzwiami, usiłując zamknąć je, zanim silny wiatr i śnieg zdołają wedrzeć się do środka. Lewis leŜał na podłodze przemarznięty, z oszronionymi rzęsami, wargi miał zsiniałe, szczękał zębami z zimna. – Szedłem przez ulicę – wykrztusił. – Widziałem to. Stacja pomp... Blue Jay... chciałem wrócić... na pomoc... Red otworzył okiennice i pomimo śniegu wpatrzył się w przestrzeń. – Wydaje się, Ŝe to runęło wprost na dach baru – powiedział twardo. – Jesteś ranny? – zapytał ostro Lewisa. Lewis, trzęsąc się konwulsyjnie, zaprzeczył. Zanim Red skończył mówić, Meg pobiegła i wyłączyła urządzenia zasilające Blue Jay. Pomimo obfitości taniej energii przesyłanej przez Carstone, Maudie gotowała uŜywając ropy i odcięcie elektryczności było najmniejszym problemem. W drodze powrotnej zajrzała do specjalnego pomieszczenia i wyciągnęła stamtąd lampy, zwój sznura i osobiste pakiety bezpieczeństwa. Po chwili wróciła do Reda, który wkładał juŜ polarną kurtkę, kask narciarski, okulary i zabierał się do pakowania koców. Tymczasem Lewis usiłował wstać. – Zostań tutaj – poleciła Meg, rzucając mu koc ze stosu leŜącego na podłodze. – Wyskakuj z tych mokrych rzeczy i sprawdź odmroŜenia. Później idź do radiostacji i zobacz, czy nie moŜesz nam w czymś pomóc. – To chyba wszystko – powiedział Red, gdy pomogła mu umocować rynsztunek chroniący przed wiatrem. – Jesteś gotowa? – zapytał. Skinęła głową, zapinając szczelnie płaszcz z kapturem. WłoŜyła rękawice i podała mu lampę. Bez zbędnych słów otworzył przed nią drzwi i oboje znaleźli się nagle wśród szalejącej wokół burzy. Red, który szedł tylko o kilka kroków przed nią, wydawał się jej teraz ledwo widocznym cieniem zagubionym w tumanach śniegu. Najpierw poczuła zimno w stopach, a później przenikliwy ból przeszył ją całą. Czuła go nawet w płucach, gdy próbowała oddychać. Naciągnęła więc mocniej kaptur na głowę. Wiatr wciąŜ był tak porywisty i niebezpieczny jak w chwili, gdy rozwalił stację pomp. W pewnym momencie wydało się jej, Ŝe zabłądziła, tracąc kontakt z „liną Ŝycia”. Zapomniała, Ŝe powinna iść za cieniem Reda, a skoncentrowała się na posuwaniu się do przodu. Myślała wciąŜ o tych ludziach schwytanych w pułapkę. Ci na zewnątrz mieli

niewielką szansę przeŜycia. Mogli umrzeć, zanim ona i Red dotrą do nich. Pragnęła mocno zamknąć oczy, aby nie mogły jej dosięgnąć kłujące Ŝądła wiatru, ale nie miała odwagi; bała się, Ŝe jeśli to zrobi, jej powieki pozostaną zamarznięte. Pole widzenia miała tak ograniczone, Ŝe nawet nie zauwaŜyła, kiedy Red się zatrzymał. Desperacko mocował się z kawałkiem metalu blokującym drzwi. Usiłowała mu pomóc, mocno napierając ciałem. Przez jakiś czas walczyli ze śniegiem i wiatrem, który wprost rozrywał im płuca i paraliŜował mięśnie, ale wreszcie pokonali blokadę. Red przecisnął się przez wąską szparę i otworzył drzwi, a Meg podąŜyła w ślad za nim. Najpierw odczuła wielką ulgę spowodowaną brakiem wiatru, ale po chwili to, co zobaczyła, wywołało u niej szok. Światło sączyło się z okien i z dziury ziejącej z dachu, którą wdzierało się przeraźliwe zimno. Pokój był gęsty od dymu, a z kuchni wydobywały się języki ognia. Stoły, krzesła i stołki były wywrócone, dźwigary zwisały niebezpiecznie z sufitu. Błysk latarki Reda wprawdzie przebił mgłę, lecz i tak trudno było cokolwiek dostrzec. Meg usłyszała jęki i nagle zrozumiała. Dancer, Joe, Gilly, Maudie, Shark... Wszyscy tu byli i leŜąc tak w dymie i ciemności mogli wykrwawić się na śmierć... Przez ułamek sekundy pomyślała o Redzie. PrzecieŜ on teŜ mógł się tu znaleźć. – Hej! – zawołał ktoś. To chyba Gilly. – Daj mi rękę! Red zdjął z twarzy maskę, zrzucił plecak, a Meg sparaliŜowana strachem sięgnęła do torby. – Biorę pierwszy pakiet. Idziemy. Uklękła i zaczęła wyciągać zapasowe ubrania. Było ich za mało dla wszystkich. Płaszcze, pomyślała. Nikt z nich nie miał ze sobą płaszcza, a temperatura wciąŜ spadała. Wstała i przeszła do przedsionka, gdzie przechowywano okrycia. – Wszystko w porządku, Red? – zawołała. – Tam jest Joe – krzyknął w odpowiedzi. – Jest uwięziony pod barem, czy ktoś nie mógłby nam pomóc? – Człowieku, w kuchni się pali! – usłyszała jakiś głos. A później ktoś inny zawołał: – Ratunku! Nie mogę poruszać nogami! Na chwilę sparaliŜował ją strach. Była gotowa rzucić to wszystko i uciec. Trwało to jednak bardzo krótko. Koncentracja myśli i wewnętrzna dyscyplina

pozwoliły jej przezwycięŜyć kryzys. Uświadomiła sobie, co naleŜy zrobić w czasie podobnej katastrofy: udzielić pierwszej pomocy, dostarczyć poszkodowanym schronienia i ciepła, ocenić zniszczenia. Stawiała stopy nawet nie czując, Ŝe idzie po podłodze, potknęła się o coś i serce skoczyło jej do gardła, bo zrozumiała, Ŝe to ludzkie ciało. Kolana zachwiały się pod nią. Promień latarki oświetlał szczupły, znajomy kształt. – Nie, mój BoŜe, proszę, nie... Odłamki gruzu przygniatały dziewczęce ramiona, a blond włosy leŜącej postaci zlepione były krwią. Wstrzymując oddech, Meg odwróciła ją ostroŜnie. – Dancer – wyszeptała łamiącym się głosem. – A to idiotka. – Usłyszała głos Maudie i zobaczyła łzy na jej twarzy. – Zawsze musi się w coś wpakować. Kretynka. Z uczuciem suchości w gardle Meg pochyliła się nad dziewczyną. – Dancer! – Uderzyła ją w policzek i schwyciła za puls. Był prawidłowy. – Dancer! Otwórz oczy, popatrz na mnie... Dancer jęknęła i odemknęła powieki, patrząc nieprzytomnie. Toczyła wzrokiem bez celu i wreszcie rozpoznała Meg. – Co to za bałagan? – spytała. Maudie uklękła, połoŜyła głowę Dancer na swych kolanach i tak czekały, dopóki Meg nie wróciła, niosąc kilka kocy i pakiet bezpieczeństwa. Ledwie obandaŜowała głowę Dancer, znów ktoś wzywał pomocy. Ścisnęła dłoń rannej. – Muszę juŜ iść, przepraszam... – Idź. Czuję się dobrze. – Dancer drgnęła dotykając czoła. – Zupełnie tak, jakbym miała potęŜnego kaca. Meg spojrzała na Maudie. – Zostań i zaopiekuj się nią. Maudie tylko skinęła głową i Meg wiedziała, Ŝe zostawia przyjaciółkę w dobrych rękach. Reese, inŜynier z dziennej zmiany, został przygnieciony szafą grającą. PobieŜne oględziny wskazały, Ŝe moŜe mieć złamane Ŝebra. – Nie mogę oddychać – wyszeptał ochryple. Meg spróbowała odsunąć szafę, ale mebel nawet nie drgnął. – Trzymaj się – odparła, równocześnie myśląc z roztargnieniem, Ŝe nie moŜe sobie przypomnieć jego imienia. Pracowała z tym męŜczyzną przez dwa lata, co tydzień podpisywała listę płac i przecieŜ powinna pamiętać. – Zaraz wrócę – powiedziała. – Trzymaj się, jakoś cię z tego wyciągnę.

Rozglądała się nerwowo po rumowisku, aŜ wreszcie znalazła jakąś belkę – była to jedna z nóg stołu bilardowego. Usiłowała nią podwaŜyć szafę, ale podniosła ją tylko o kilkanaście centymetrów. – Reese – zasapała – moŜesz mi... I nagle ktoś znalazł się tuŜ obok niej i cięŜar stał się lŜejszy. – Jestem, dziecinko – powiedział Red stęknąwszy lekko. Po chwili udało mu się podnieść szafę nieco wyŜej. – Zobacz, czy nie moŜna go juŜ wyciągnąć – zawołał. Meg uklękła i pociągnęła Reese’a za ramiona. Red uniósł szafę jeszcze odrobinę. – JeŜeli ktoś kiedykolwiek będzie mi opowiadał historyjki o przeraŜonych matkach wyciągających swe maleństwa z pogruchotanych samochodów, to powiem mu, Ŝe jest głupim bucem – wyszeptał klękając koło Reese’a. – To nie ma nic wspólnego ze strachem. – Jak się masz, przyjacielu? – spytał. – Teraz lepiej. – Reese próbował z pomocą Meg i Reda wygramolić się spod szafy. Jego twarz była blada i skurczona z bólu. – Mam tu coś, co cię postawi na nogi. – Red wyciągnął płaską butelkę z kieszeni płaszcza i odkręcił zakrętkę. – A oto jedna z korzyści bycia uwięzionym w barze. – Nie musisz mi dwa razy powtarzać – powiedział Reese, biorąc butelkę w drŜące dłonie. – To złagodzi szok – wyjaśnił spokojnie Red i dodał: – Powinnaś bardziej uwaŜać na ręce. Skinęła głową i zapytała: – Co z Joem? – Ma paskudnie złamane nogi. Gilly stara się je unieruchomić. Ugasiliśmy poŜar w kuchni. – Z Maudie wszystko w porządku. Dancer ma – chyba wstrząs mózgu, ale jest przytomna – zrelacjonowała w odpowiedzi. Red odwrócił się do Reese’a i zabrał mu butelkę. – Nie bądź taki chciwy, przyjacielu, mam i innych pacjentów. – Poklepał go przyjaźnie po ramieniu. – Trzymaj się. Niczego ci na razie juŜ nie trzeba, a my musimy jeszcze trochę popracować. – Pewnie, Red. Dzięki!

Meg patrzyła na Reese’a z bezsilnością. – Red... – NajdroŜsza moja – odpowiedział spokojnie – w tym barze jest trzydziestu pięciu ludzi i moŜe pięciu z nich potrafi zrobić parę kroków, większość jest ranna. Dotychczas uŜyliśmy tylko dwóch pakietów bezpieczeństwa. Róbmy dalej, co moŜemy, i to szybko, bo jeŜeli temperatura jeszcze trochę spadnie, to nie będziemy mieli tu juŜ nic więcej do roboty. Jasne? Wiedziała, Ŝe Red ma rację, ale przygnębiało ją myślenie o Dancer, Joem i Reesie, którzy leŜąc tu mogą się wykrwawić, a najbliŜszy punkt medyczny jest o prawie dwieście kilometrów stąd! Myślała, jak teŜ w końcu poradzą sobie z tym wszystkim. – Hej! – zawołał Red, ściskając jej ramię. – To ja wysłałam ich tutaj – powiedziała cienkim, płaczliwym głosem. – Nawet Dancer, która przecieŜ nie chciała iść, ale ja... Uścisk Reda nagle stał się bolesny. – Przestań – zawołał. – To przecieŜ był mój pomysł, pamiętasz? Zaczerpnęła powietrza i z największym wysiłkiem spróbowała się opanować. Popatrzyła na niego. – Tak – szepnęła – juŜ w porządku. – I poniewaŜ wciąŜ patrzył na nią z niepokojem, zmusiła się do uśmiechu. – Co za piekielna prywatka! – Jesteś moim małym, dzielnym Ŝołnierzykiem. – Red uśmiechnął się ciepło i odszedł. Nie wiedziała, ile czasu minęło od chwili, kiedy przestała pracować. Teraz z nową energią rozdzielała koce i płaszcze, pomagała rannym wydostać się z niebezpiecznych miejsc, unieruchamiała złamania, obdzielając porcją brandy co cięŜsze przypadki. Mogłaby przestać i powiedzieć sobie – dość, a jednak w poplamionym krwią płaszczu nadal zajmowała się tymi silnymi męŜczyznami, którzy jeszcze godzinę temu wyśmiewali się z niej i chwilami doprowadzali do szału. Teraz, gdy widziała ich płaczących z bólu, z pobladłymi od szoku twarzami, nie czuła się ani odrobinę szczęśliwsza i oni z pewnością takŜe nie. Przestała juŜ liczyć rannych, przestała martwić się kolejnymi obraŜeniami. Bez zmruŜenia powiek wyciągnęła dziesięciocentymetrową drzazgę z barku jakiegoś męŜczyzny i dopiero później zaczęła drŜeć. Na szczęście nikt nie został zabity, a przecieŜ mogło tak się stać. Nikt nie miał przeciętych arterii ani złamanego kręgosłupa; naprawdę mogło być gorzej. Rozejrzała się wokół – nie było juŜ nikogo, kto potrzebowałby natychmiastowej

pomocy. Byli zmarznięci, poranieni i oszołomieni, ale najgroźniejsze rany zostały juŜ opatrzone. Red pojawił się tuŜ obok niej. – Jak myślisz, jaka tu jest temperatura? – zapytał. Podniosła dłonie do ust i chuchała, aby je rozgrzać. – PoniŜej pięciu? – Jeszcze nie, ale blisko. Spojrzał na sufit, skąd nie docierało juŜ światło dnia, tylko zimny powiew wiatru i wirujące płatki śniegu. – Gdyby udało nam się podeprzeć ten dach i naprawić okna, czy myślisz, Ŝe to pomieszczenie ogrzałoby się wtedy choć trochę? Potrząsnęła przecząco głową. – Nie ryzykuj. Za duŜo zerwanych przewodów. Mogłabym je jakoś połączyć, ale... – Za późno – westchnął. – Wygląda na to, Ŝe nie mamy szansy. Meg wiedziała dobrze, Ŝe najbardziej niebezpieczna jest próba przeprowadzenia tych ludzi przez ulicę podczas zamieci. Ona i Red, choć zdrowi, ledwo to przeŜyli. – Ilu z nich moŜe iść? – Około połowa, a tylko dwoje lub troje jest w stanie uŜyć liny bezpieczeństwa. Meg zamyśliła się. – Ty i Gilly musicie zbudować nosze, które umieścimy między dwoma sznurami jak hamak i za pomocą bloczka przeciągniemy na drugą stronę. Wychodzę, aby zawiązać drugą linę. – Mylisz się. – Zatrzymał ją, gdy chciała odejść. – Ja pójdę i zawiąŜę tę linę. Odsunęła się niecierpliwie. – Nawet nie wiesz, co chcę zrobić. – Kochanie – odezwał się łagodnie Red. – Być moŜe jestem tylko małym chłopcem z Arkansas, ale myślę, Ŝe lepiej dam sobie radę z mechanizmem bloczka. Oprócz tego, waŜę o dobre trzydzieści kilogramów więcej od ciebie, więc ja pójdę. Na prawdę porwie cię wiatr, zanim zdąŜysz otworzyć drzwi. – Red, pomyśl tylko... – Chciała mu powiedzieć, Ŝe na zewnątrz panuje zamieć, ale to zabrzmiałoby głupio. Po prostu bała się, Ŝe Red mógłby zostać ranny, a to byłoby straszne. Nie chciała, aby wychodził, ale nie wiedziała, jak go zatrzymać. – Pójdziemy razem – powiedziała nagle. – Megan! – Daj spokój, Red. – WłoŜyła rękawice. – Idziemy. Musimy działać wspólnie.

To jedyny sposób, Ŝeby nie zginąć w czasie takiej burzy. Zawsze to powtarzałam moim chłopcom, więc zamknij się i chodź. – Meg! – Objął ją. Skrzywiła się gniewnie, ale słowa protestu uwięzły jej w gardle. Uświadomiła sobie, jak piękna jest twarz Reda i jak bardzo jej bliska. Chciałaby móc oglądać ją zawsze. Znajome wargi, ogorzała od wiatru skóra, napięta silnie na kościach policzkowych, zmierzwione brązowe loki ocieniające czoło, orzechowe oczy – tak czułe i rozumne. Ta twarz naleŜała do niej, twarz jedynego męŜczyzny, jakiego kiedykolwiek kochała. Dotknął delikatnie palcami jej policzków. Patrzył na nią w takim skupieniu, jakby ta ich bliskość była czymś najwaŜniejszym w świecie. Długo upajał się tą chwilą, zanim wreszcie pocałował Meg. To był czuły, subtelny pocałunek. Słodki koncentrat ciepła i rozkoszy. Zatopili się w sobie nawzajem. Ich oddech stał się wspólny. Ten pocałunek niósł w sobie tyle miłości i wyzwolenia, Ŝe Meg zagubiła się w nim. Czuła się tak, jakby wystawiła twarz na ostatnie promienie zachodzącego słońca. Objęła dłońmi jego kark i w ułamku sekundy uświadomiła sobie, jak bardzo go kocha. Naprawdę była teraz Ŝoną Reda. Nikt nigdy i nigdzie nie umiał kochać się tak wspaniale, jak ich dwoje. Nie chcieli przerywać tego pocałunku, który wydawał się trwać wieki. Stali razem objęci ciasno i patrzyli sobie w oczy. – Ten pocałunek – powiedział miękko – niech idzie na konto naszej wspólnej pracy. Odsunęli się od siebie gwałtownie. Potrzebowali trochę czasu, aby znów stawić czoło burzy.

Rozdział 7 Z pomocą Lewisa udało im się zainstalować bloczek w niecałe pół godziny. Najgorsza była walka z obezwładniającym zimnem i śniegiem, który miejscami sięgał im do kolan. Meg była zirytowana faktem, Ŝe pracownicy ośrodka nie zostali wyposaŜeni w polarne kombinezony. O tej porze roku wykonywano mało prac na zewnątrz i nikt nie pomyślał, Ŝe mogą być potrzebne. W drodze powrotnej przywiązali się do „liny Ŝycia”, tak jak to czynią alpiniści. W ten sposób chcieli przetransportować rannych. Zostawili Lewisa przy korbie bloczka i wysłali pierwszą ofiarę wypadku w bezpieczne miejsce. Tylko pięcioro spośród cięŜko poszkodowanych moŜna było bez ryzyka przetransportować w czasie burzy. Maudie, Meg, Lewis, Red i Gilly pracowali kolejno przy korbie bloczka, zmieniając się co dziesięć minut. Te zmiany były konieczne nie tylko ze względu na bardzo niską temperaturę, ale takŜe dlatego, Ŝe wiatr i śnieg spowalniały proces myślenia. KaŜda minuta w tym białym i lodowatym świecie wydawała się godziną i juŜ po krótkim czasie ogarniało człowieka poczucie zagubienia. Meg wciąŜ musiała sobie przypominać, co powinna zrobić. Myślała teŜ, Ŝe śmierć przez zamarznięcie musi być najgorszym rodzajem umierania. A przecieŜ mogła ich spotkać w tych warunkach. Bała się nie tyle własnej śmierci, ile drŜała na myśl o tym, Ŝe inni mogliby umrzeć. PrzeraŜała ją chwila wysyłania noszy w drogę. Był to jej pomysł, wstrzymywała więc oddech za kaŜdym razem, gdy podnoszono je do góry i przypinano do „liny Ŝycia”. Cała konstrukcja wydawała się tak krucha, chwiejna i prowizoryczna. Wszystko to nie powinno sprawdzić się w praktyce, ale jednak się sprawdziło. Liny nie pękły, wiatr ich nie splątał, ofiary nie wypadły z noszy i jedna po drugiej zostały uratowane. Było juŜ po piątej, kiedy ostatnia osoba została bezpiecznie przetransportowana. Wokoło panowały nieprzeniknione ciemności, a śnieg na podłodze był prawie tak głęboki jak na zewnątrz, mimo iŜ Maudie próbowała go usuwać, a drzwi otwierano tylko na kilka sekund. Wiatr szalał bez przerwy i Meg zaczęła myśleć, Ŝe juŜ nigdy nie będzie jej ciepło. Niebawem ratownicy opadli z sił i stali się równie słabi, jak pozostający pod ich opieką ranni. Było to widoczne na ich twarzach i w ich zesztywniałych ruchach, gdy zdejmowali ubrania i sprawdzali odmroŜenia. Meg nie była wyjątkiem, ale stały dopływ adrenaliny utrzymywał ją w formie. Wiedziała, Ŝe prawdziwa robota

dopiero się zacznie. Poleciła Maudie zagrzać wodę i wysuszyć koce, a Lewisa poprosiła, aby usiadł przy radiu. W części budynku przeznaczonej na szpital włączyła mocne ogrzewanie, tak jednak, by nie przekroczyć granicy bezpieczeństwa. Nie interesowała się uszkodzeniami systemu zasilania, ale nie miała wystarczającej liczby ludzi zdolnych do utrzymania w porządku urządzeń pracujących z maksymalną wydajnością dla całej osady. Wielu rannych mogło chodzić i szukało miejsca tylko po to, aby przez chwilę odpocząć. PowaŜniej poszkodowanym Red i Gilly robili wygodne posłania na sofach, krzesłach i kocach rozłoŜonych na podłodze. Meg doglądała chorych, przemywając im rany i opatrując odmroŜenia. – Przydałoby się więcej środków antyseptycznych – rzuciła w przestrzeń, ale nikt jej nie usłyszał. – I coś w rodzaju bandaŜy. – Zachowujesz się jak prawdziwa pielęgniarka. Nie wiedziałem, Ŝe masz w sobie tyle opiekuńczości – powiedział Red. Meg spojrzała na niego i juŜ nie pierwszy raz tego popołudnia pomyślała, jaką przyjemność sprawia jej patrzenie na niego. Twarz Reda była posiekana wiatrem i naznaczona wyczerpaniem. Czoło i ręce nosiły ślady zadrapań i Meg uświadomiła sobie, Ŝe jest równie podatny na fizyczne cierpienia, jak i ona. Jego obecność w samym środku tego piekła, jakie się wokół niej dziś rozpętało, dodawała jej sił. – Tu gdzieś powinien być karton pełen spirytusu salicylowego. Widziałam go w zeszłym tygodniu. Poszukaj i zobacz, czy nadaje się do uŜycia. Przydałoby się teŜ trochę wody utlenionej – powiedziała. – Rozkaz, szefie. – Red wstał. – Będziemy potrzebowali środków przeciwbólowych. W przypadku złamań ból stale narasta i jeŜeli chorzy nie otrzymają leków uśmierzających, doznają szoku – zwrócił się Gilly wprost do Reda. – Meg popatrzyła na niego i zauwaŜyła z zaskoczeniem, Ŝe zachowuje się tak, jakby jej tu nie było. – Mam trochę morfiny w moim pakiecie ratunkowym. NieduŜo. Na pewno nie starczy dla wszystkich, ale... – odpowiedział Red poufnym głosem. – Przynieś ją – zgodził się ponuro Gilly. – Chodzi tu przede wszystkim o Joego. Z nim jest najgorzej. Meg wstała i podeszła do nich. – O co chodzi? Co za morfina? Co chcecie zrobić?

– UmoŜliwić niektórym przeŜycie – szepnął Red z jakimś dziwnym uśmieszkiem. Meg odwróciła się teraz do Gilly’ego. – PrzecieŜ nie moŜesz tak sobie chodzić i rozdzielać wszystkim wokół morfinę... – Gilly był felczerem na statku – przerwał jej łagodnie Red. – Nie wiedziałaś o tym? Więc radzę ci, powierz mu reŜyserię tej części widowiska. Meg znów spojrzała na Gilly’ego. PrzecieŜ powinna to o nim wiedzieć, mogłaby wtedy lepiej wykorzystać jego obecność tutaj. – Tak, dobrze. Wiem, Ŝe moŜecie mi wiele pomóc. – Gdy powiedziała te słowa, odczuła wielką ulgę. Red połoŜył jej na ramieniu cięŜką rękę. – Pozwól mu działać swobodnie, Meg. Mówił głosem łagodnym i wyciszonym, ale wciąŜ widziała płomień w jego oczach. Speszona, spuściła wzrok i odwróciła się do Gilly’ego. – Mam tu jeszcze aspirynę i trochę środków do tamowania krwotoków. – To pewnie wszystko, co powinniśmy mieć – zgodził się z pewną ironią. Podniosła głos i krzyknęła na cały pokój: – No dobra, kto ma narkotyki? Pokasływania i szmery ucichły i ponad tuzin oczu spojrzało na nią. Kątem oka dostrzegła Reda i Gilly’ego uśmiechających się z niedowierzaniem. – No prędzej, panowie – wołała niecierpliwie. – Nie powiecie mi chyba, Ŝe w takiej duŜej grupie nikt nie ma ani odrobiny prochów. Potrzebujemy tego, więc wywróćcie kieszenie. MoŜe coś się znajdzie. W dziesięć minut później Gilly trzymał juŜ pół butelki diazepamu i pewną ilość psychotropów, a takŜe kilka fiolek penicyliny. Razem z bezcenną morfiną leki te stanowiły zabezpieczenie i mogli juŜ w miarę spokojnie oczekiwać nadejścia pomocy. – Dobra robota, szefowo – rzucił w przestrzeń Gilly i Meg z zaskakującą przyjemnością zauwaŜyła, Ŝe po raz pierwszy powiedział jej coś miłego. Doglądając rannych Gilly rzeczywiście pomógł Meg, ale niezbędna była tu interwencja lekarza. Poszkodowani leŜeli we wspólnym pokoju, na korytarzu i w biurze, słowem wszędzie. Szczęśliwcy, którzy mieli tylko złamane ręce lub Ŝebra, chodzili ostroŜnie i robili wszystko, aby pomóc innym, ale wokół słychać było jęki bólu i naleŜało obawiać się paniki. WciąŜ dął wiatr i padał śnieg. Co będzie, jeśli pomoc nie nadejdzie w porę? A jeŜeli stan rannych się pogorszy? Takie miejsce jak

Adinorack mogło być odcięte od świata przez tygodnie. Jak poradzą sobie bez pomocy lekarza? Meg uklękła przy Dancer i podała jej kubek kawy. – To od Maudie – powiedziała zmuszając się do uśmiechu. Dancer siedziała na podłodze, a biel bandaŜy na jej czole potęgowała jeszcze bladość twarzy. – Czuję się głupio, siedząc tutaj bezczynnie – szepnęła biorąc kubek. – Właściwie powinnam wziąć się w garść i pomóc wam, ale gdy próbuję się podnieść, mam wraŜenie, Ŝe dostaję świra. – Masz wstrząs mózgu – uspokoiła ją Meg. – Powinnaś odpoczywać. Niczego nie musisz teraz robić. – Taak. – Dancer rozglądała się wokół ponuro, dopóki jej oczy nie spoczęły na Joem leŜącym na sofie. Trząsł się pod stertą koców, a jego twarz była pobladła i konwulsyjnie skrzywiona z bólu pomimo leków, jakie dał mu Gilly. Rzucał głową i majaczył w półprzytomnej drzemce. – Jest taki miły, a oberwał najgorzej ze wszystkich, nie? – powiedziała ze spokojem Dancer. Meg mogła tylko skinąć głową. – Zawsze go lubiłam. Jakieś złe fatum ciąŜy nad twoimi chłopcami. – ZadrŜała, gdyŜ kolejny poryw wiatru wstrząsnął budynkiem. – O BoŜe! – zawołała. – Jak ja nienawidzę tego miejsca. – To nie jest pierwsze miejsce, do którego próbowałam uciec – powiedziała Dancer. Meg uśmiechnęła się z zainteresowaniem. – Co cię tu sprowadziło? – Pewien facet. – Wzruszyła ramionami. – Sądziłam, Ŝe dzięki niemu moje marzenia się ziszczą, jednak tak się nie stało. Porzucił mnie na tym pustkowiu, nawet bez biletu autobusowego. Oto historia mego Ŝycia. – Nie pomyślałaś nigdy, aby wrócić do domu? – zapytała Meg i nagle przyszło jej do głowy, Ŝe nie wie, gdzie jest ten dom. Przez dwa lata traktowała ją nieomal jak przyjaciółkę, a nawet nie wiedziała, skąd Dancer pochodzi. Tutaj nie mówiło się o przeszłości. – Myślałam o tym czasami. Wiesz, to zabawne. Krótko po twoim przyjeździe tutaj coś zaczęło się jakby zmieniać. Nie dlatego, aby to miejsce zaczęło mi się wydawać lepsze, ale jakby stało się mniej realne. Czy wiesz, co chcę powiedzieć? Meg rozglądała się po pokoju i wreszcie odnalazła Reda, który rozdzielał

brandy wśród grupy męŜczyzn z rękami na temblakach. – Tak, sądzę, Ŝe wiem – mruknęła w odpowiedzi i lekko klepnęła przyjaciółkę po kolanie. – Siedź tutaj i odpoczywaj, ale nie próbuj zasnąć. Daj mi znać, jak będziesz czegoś potrzebowała. Dancer skrzywiła się drwiąco. – Dziewczyno, tego, czego ja naprawdę potrzebuję, ty nie moŜesz mi dać. Meg roześmiała się. Zrobiła moŜe dwa kroki, kiedy poczuła nagły skurcz w nodze. Był tak silny, Ŝe aŜ krzyknęła głośno i oparła się o ścianę, aby nie upaść. – Hej, Meg, co się stało? – zawołała przeraŜona Dancer. – Nic, nic – odpowiedziała zduszonym głosem, masując napięty mięsień. – To się zdarza koniom wyścigowym, głupstwo. – Pewnie tak. – Red objął Meg w pasie, gdy pomagał jej usiąść. – Powinnaś zawsze chronić nogi przed zimnem w czasie forsownych ćwiczeń – mruknął. Usiadł – naprzeciwko Meg i połoŜył jej nogi na swoich kolanach. Jego zwinne i mocne palce ugniatały skurczony mięsień. Westchnęła z bólu i próbowała odsunąć jego ręce. – Przestań, to jest okropne. – Wiem. Zacisnęła wargi, aby się nie rozpłakać. Zdjął jej buty, a potem zaczął masować talię i biodra. – No widzisz, to przynosi ulgę. Gdzie jest twoja ciepła bielizna? – zapytał niespodzianie. – W... śmietniku – szepnęła, czyniąc jeszcze jedną bezowocną próbę pozbycia się jego rąk. – A twoja? – Noszę ją, nie zauwaŜyłaś tego? Kiedy indziej byłaby zakłopotana, poniewaŜ rzeczywiście tego nie zauwaŜyła. – MoŜe powinienem przynieść ci gorący ręcznik? – zapytał. – Nie. PołoŜyła nogi na jego udach, a Red nadal delikatnie masował jej talię. – Powinnaś się wstydzić. Jak moŜna wyjść na zewnątrz w takim ubraniu? Generał byłby niezadowolony z ciebie. Skurcz powoli ustępował i Meg z ulgą przymknęła oczy. Sprawne ręce Reda

przyniosły wreszcie uczucie ulgi. – Generał byłby niezadowolony z wielu rzeczy – odpowiedziała. – A jak tam palce? – Zdjął jej skarpetkę. – OdmroŜone? Trzymał jej stopę w dłoniach i powoli rozcierał. – Do licha! Masz najzimniejsze nogi ze wszystkich kobiet, które znałem. Po chwili zaczął masować równieŜ drugą stopę Meg. Chciała zaprotestować, ale nie mogła. To było takie niezwykłe. Masował jej kostki, gładził palce. Nigdy przedtem nie zaznała podobnego uczucia. Przyjemność spłynęła na nią jak ciepła fala. Musiała walczyć ze sobą, aby powstrzymać jęk rozkoszy. – Czuję się winna – szepnęła po chwili. – Powinieneś poświęcić swój czas bardziej potrzebującym. – Dziecinko, nie chciałabyś chyba wynająć mnie, abym masował stopy tym wszystkim facetom. Rozśmieszył ją; nagle poczuła, Ŝe jest im dobrze razem i wydawało się jej, Ŝe zawsze tak było. Przymknęła oczy, myśląc, Ŝe wszystko, co było dobre między nimi, zdarzało się w najbardziej nieoczekiwanych momentach. Wspomnienie niemiłego poranka zatarło się juŜ w jej pamięci. Szkoda byłoby zniszczyć ich związek. Z zamyślenia wyrwał ją głos Reda. – Ktoś musi stąd wyruszyć po zapasy. To, co mamy, nie wystarczy na długo. – Byle nie ty! Niespodziewana twardość w jej głosie nie zaskoczyła go. Patrzył cierpliwie. – Więc kto? Kogo chcesz posłać? – Nie wiem, kto mógłby pójść, ale... nie ty. Zrobiłeś juŜ wystarczająco duŜo. Ten upór był dziecinny i naiwny, nie potrafiła się jednak pohamować. – Nie pójdziesz stąd nigdzie – powtórzyła stanowczo. Spuścił oczy. – Myślę, Ŝe moŜemy zaczekać jeszcze trochę. Nikt nie będzie głodny tej nocy, a rano moŜe wiatr się uspokoi. Ponownie spróbowała się odpręŜyć. – Jakie są ostatnie wiadomości radiowe? – spytała. WciąŜ trzymał w dłoniach jej stopy. Czuła przyjemne ciepło. – Burza uszkodziła połączenia. Lewisowi jakiś czas temu udało się wywołać Chicago, ale nie mógł złapać Brownsville.

– Masz potargane włosy. Powinnaś się uczesać. – Uśmiechnął się do niej. – Ty teŜ nie wyglądasz najlepiej, zuchu. Chciałaby pozostać z nim na zawsze, szczęśliwa, uspokojona i rozgrzana ciepłem jego ciała. Cieszę się, Ŝe tu jesteś, Red, pomyślała. Co ja bym bez ciebie zrobiła? Nie mogła się zmusić, aby mu to powiedzieć. Otworzyła oczy i delikatnie wysunęła stopy z jego rąk. – Będzie lepiej, jeŜeli zajrzę do urządzeń kontrolnych. Temperatura jest bardzo wysoka, a nie Ŝyczylibyśmy sobie chyba wybuchu bezpieczników. – Zmień skarpetki – powiedział wstając. – Tak, mamusiu. – Meg... Pogładził delikatnie jej brzuch. Zarumieniła się i odwróciła twarz. Chciała odczytać w jego oczach ukrytą intencję tego gestu. Potrząsnął tylko głową i posłał Meg obojętny uśmiech. – Wracaj do pracy. Zgromadzeni we wspólnym pokoju zabrali się do kolacji. Jedzenie skutecznie przytłumiało niepokój, a Meg najbardziej bała się paniki. Ktoś znalazł kasetowy magnetofon i dookoła słychać było dźwięki muzyki heavy metal. Ten hałas draŜnił jej nerwy, ale pozostałych chyba uspokajał. Usiadła na sofie obok Joego i próbowała go nakarmić. Bardzo cierpiał, a na dodatek martwił się o swój nadajnik radiowy. – Ktoś tam jest cały czas – uspokajała go. – Oczywiście, jesteś niezastąpiony, ale mimo to... – Co za próŜniak ze mnie – mruknął i wtulił się znów w poduszki. – Naprawdę mi przykro, pani Worthington – wymamrotał. Jego skóra była zbyt chłodna, a przecieŜ zrobili dla niego wszystko, co było moŜliwe... Był taki młody. Powinien znajdować się teraz w domu z rodziną. Bezpieczny na swojej farmie i myślący tylko o dziewczynach i samochodach. Co on tu robi, co my wszyscy tu robimy? Czuła na sobie oczy Reda. Gdy się odwróciła, spostrzegła, Ŝe jego twarz ma dziwny wyraz. – Wiesz, czego mi najbardziej brak? – spytał faceta siedzącego obok. – Zapachu węgla drzewnego. Pamiętam ten zapach, unosił się wokół grilla przy ulicy Czwartego Lipca. Przypomniał mi się, kiedy przyniosłeś ten stek. Tutaj stek nigdy nie pachniał jak naleŜy.

– Do licha, zjadłbym gorącego hot-doga – powiedział jego kumpel. – A mnie najbardziej brakuje kąpieli w basenie – podjął wątek ktoś inny. – W tym stanie nie ma nawet przyzwoitej kałuŜy. – Tęsknię za kuchnią mojej Ŝony – szepnął Gilly, patrząc niepewnie znad łyŜki z potrawką. – To jest to, co utraciłem. Meg przyjrzała mu się uwaŜnie. – Jesteś Ŝonaty? Wyglądał na zaskoczonego nie pytaniem, lecz dźwiękiem jej głosu. – Pewnie. – Odsunął potrawkę. – Gdzie ona jest? Dlaczego... Gilly wzruszył ramionami. – Nie mogłaby przecieŜ tkwić tu ze mną przez całą zimę. Potrójna zapłata to prawdziwa pokusa – dodał. – Myślę, Ŝe w przyszłym roku będziemy juŜ sobie mogli pozwolić na mały dom w Fernando Valley. – Znam ten dom i zamierzam sobie kupić podobny obok – zaŜartował ktoś. Spacerowali rozmawiając o swoich marzeniach, o tym, co zostawili gdzieś daleko. Meg słuchała zdumiona. Fragmenty Ŝycia tych męŜczyzn, z którymi pracowała przez dwa lata, oŜywały w jej wyobraźni, tworząc obraz ludzkiego losu. Shark został wylany z West Point. Reese pracował przedtem w NASA. Większość tych męŜczyzn było Ŝonatych, wielu miało dziewczyny w rodzinnych stronach. Przyjechali tu dla pieniędzy, to prawda, ale znaleźli coś więcej. Północ przyciągała ludzi specjalnego pokroju, tych, którzy lubili Ŝyć w samotności i niewygodach, czasem na granicy bezprawia. Czerpali z tego dziwną satysfakcję. Wszyscy byli skłóceni z Ŝyciem, uparci i niezaleŜni duchem, nie było dla nich Ŝadnych autorytetów. Ten gatunek ludzi mógł tutaj przetrwać. Ona i Red byli właśnie tacy. Dancer dotknęła ramienia Meg. – Dlaczego nie pójdziesz czegoś zjeść? Ja z nim posiedzę. Patrzyła na Dancer i próbowała stłumić niespokojne myśli. – Jesteś pewna, Ŝe temu sprostasz? – Mogę siedzieć równie dobrze tu, jak gdzie indziej – odpowiedziała biorąc od niej talerz z potrawką. – Dam mu jeść, jak się obudzi. Idź juŜ! Red zauwaŜył wychodzącą Meg, ale nie poszedł za nią. Nie wiedział, czy zatrzyma się w jakimś przytulnym kąciku, w którym mogliby kontynuować rozmowę. I ty myślisz, Ŝe znasz kobiety, wyrzucał sobie. Meg Forrest była jedyną kobietą,

jaką chciał poznać. Przez te ostatnie dwa lata poznał ją lepiej niŜ kogokolwiek. WciąŜ go jednak zaskakiwała. Przypatrywał się, gdy przed chwilą słuchała wynurzeń tych wszystkich męŜczyzn i zauwaŜył, Ŝe po raz pierwszy zaczęła wnikać w siebie. Nie zdziwiła go jej opiekuńczość i ten szczególny rodzaj czułości, którą okazywała rannym. Znał tę stronę charakteru Meg, chociaŜ rzadko ją objawiała. Wiedział teŜ, Ŝe często próbowała ukrywać swoje emocje. Zaskoczyła go jej bezbronność. To było coś zupełnie nowego. Obserwował pobladłą ze zmęczenia twarz i przygarbione ramiona Meg. Wydała mu się nagle niezwykle samotną istotą, kiedy przysłuchiwała się dowcipom i Ŝartom. Nigdy nie widział takiej Meg. I obserwując ją, zapragnął znaleźć jakiś dyskretny kącik i pochwycić ją w ramiona. Trzymać w objęciach tak długo, aŜ znów stanie się silna. Nie wytrzymał i poszedł za nią do kuchni. Meg wiedziała, Ŝe jest znów przy niej, ale nie obejrzała się; zmywała naczynia. – No tak – powiedział. – Przestałaś być pielęgniarką i stałaś się gospodynią. Jakie jeszcze talenty ukrywasz? – Mógłbyś coś zrobić z tą muzyką? – spytała. – Doprowadza mnie do szału. – Nie udawaj, lubisz głośną muzykę. Podnosi ciśnienie i powoduje gwałtowny przypływ adrenaliny. – Myślę, Ŝe mam wystarczająco duŜo adrenaliny we krwi. Wyłącz magnetofon i połóŜ tych ludzi spać. – O czym teraz myślisz? – Roześmiał się. Odwróciła się i spojrzała na niego. – Jak ty to robisz? – spytała powaŜnie. – PrzeŜyliśmy tę katastrofę, wszyscy są chorzy i wycieńczeni, a ty mimo to zmusiłeś ich do śpiewu. Oparł biodro o ladę. – Nie wiem – odpowiedział. – Chyba mam wrodzony talent. Pokręciła głową z niedowierzaniem. – Nie znam tych chłopców. Mieszkam tu z nimi dwa lata i nic o nich nie wiem. Ty wiesz o nich wszystko. – Hołdujemy róŜnym stylom Ŝycia, to wszystko. – Wzruszył ramionami. – Nie, to coś więcej – szepnęła. – Ukończyłam kursy menedŜerskie, wiem, jak powinnam postępować z ludźmi, ale nigdy nie przyszło mi do głowy, Ŝe mogę w stosunku do nich zastosować te reguły. – Nie przejmuj się – powiedział z uśmiechem.

– Bardzo trudno jest wniknąć do męskiego świata. Robisz to lepiej od innych kobiet. To właśnie jest jedna z cech, za którą cię lubię. Spróbowała odpowiedzieć mu uśmiechem. – Jedynie ty zawsze akceptowałeś mnie taką, jaką jestem. Patrzył na nią czule i wyraźnie pragnął przedłuŜyć ten moment między nimi, chwilę prawdy. – Nic się nie zmieniło. Kuchnia była ciasna i wciąŜ musieli ocierać się o siebie. Oboje czuli przypływ poŜądania i oboje bali się tego uczucia. Meg wytarła ręce w chusteczkę. – Lewis powinien coś zjeść, zastąpię go przy radiotelefonie. – Kochanie, nikogo nie wywołasz teraz przez radio. – W jego głosie usłyszała przygnębienie. – A nawet jeśli to zrobisz, to po co? Medevac nawet nosa nie wyściubi, dopóki burza nie minie. Co zamierzasz osiągnąć, dzwoniąc do piechoty morskiej? Tatuś nie przybędzie na ratunek, uwierz mi. Spojrzała na niego, ale była zbyt zmęczona, aby okazać gniew. – Tatuś jest w armii – powiedziała. – Wiem. – Dlaczego właściwie tak go nienawidzisz? PrzecieŜ go nawet nie poznałeś. – Wcale nie, nienawidzę tylko krzywdy, jaką ci wyrządził, zmuszając do myślenia, Ŝe jesteś lepsza niŜ wszyscy. Patrzyła skonsternowana, jakby chciała coś powiedzieć, lecz brakowało jej słów. Czuł, Ŝe za chwilę moŜe nastąpić przełom w ich wzajemnych stosunkach i nie był pewny, czy naprawdę tego pragnie. Nagle silny wiatr wtargnął przez Ŝaluzję okienną, zrzucając szklanki i pojemniki z przyprawami stojące na parapecie. Nastrój prysł. – BoŜe, jak ja nienawidzę wiatru – powiedziała Meg, kierując się w stronę drzwi. – Oczywiście, Ŝe go nienawidzisz, jest bowiem jednym z niewielu zjawisk, nad którymi nie potrafisz zapanować. Rzuciła mu ostre spojrzenie i spróbowała go wyminąć. – Hej. – Wziął ją za rękę i wyjął czekoladki z kieszeni. – Zjedz. Szykuje się długa noc, będziesz potrzebować sił. Patrzyła na niego w milczeniu. Wzięła czekoladkę i wyszła.

Rozdział 8 Red uklęknął obok Dancer, która trzymała na kolanach głowę Joego i pieszczotliwie gładziła jego włosy. – Jak on się czuje? – Jest spokojniejszy. Gilly dał mu jakiś środek uśmierzający. Cisza panowała w całym budynku. Przyciemniono światła i ci, którzy mogli usnąć, spali. Maudie drzemała za biurkiem z głową opuszczoną na piersi. Nawet Gilly zasnął. Red nie widział Meg od kilku godzin. Dancer spojrzała w kierunku radiostacji i uśmiechnęła się. – Ta kobieta opętała cię, no nie? Popatrzył na swój kubek z kawą. – Nie wiem, o czym mówisz. – Zrobiłeś powaŜny błąd przyjeŜdŜając tutaj. – Przeciągnęła się lekko i pogładziła dłońmi biodra. – Kiedy dziewczyna trzyma cię juŜ w garści, to nie naleŜy pozwolić, aby zacisnęła pięść. – Nie jestem pewien, czy masz rację – odpowiedział. – Oczywiście, Ŝe mam. Co zaszło teraz między wami? – To niepotrzebne pytanie. – Wzdrygnął się. – Nie, sterczałeś tu półtora roku. Na pewno masz jakieś zamiary. – Mam. – Więc? Red długo patrzył na nią. – Powiedz mi, Dancer, co kaŜe kobietom wychodzić za mąŜ, a później próbować zmienić charakter tego męŜczyzny. Czy nie mogłybyście poślubić od razu właściwego chłopaka, tego, którego naprawdę pragniecie? – Mogłabym o to samo zapytać męŜczyzn. – Wzruszyła ramionami. – Myślę, Ŝe nie mamy wyboru. – I ja sądzę, Ŝe nie. – Spuścił wzrok. – Ona ma idiotyczne pomysły. Chce, Ŝebym został pilotem handlowym albo nauczycielem w szkole latania, kimś... Do diabła, gdybym chciał to robić, nie ruszałbym się z Arkansas. Starałem się jej to wszystko wytłumaczyć, zanim odszedłem. – Chciała ci uwić gniazdko. Kobiety zawsze o tym marzą. Był zaskoczony, nigdy nie myślał o Meg jako o istocie wijącej gniazda. – O nie! To nie było tak – zaprzeczył bezwiednie.

– Niemądry jesteś – zawołała niecierpliwie Dancer. – Wszyscy jesteście niemądrzy. Bóg wie, Ŝe nie jesteście wcale tacy dobrzy, ale jeśli kobieta zamierza mieć gniazdo, męŜczyzna bierze się do jego budowy. Tak to juŜ jest. Znów potrząsnął głową, rozbawiony i trochę zirytowany. – No dobrze, ale jeśli tak jest, to wybrała sobie niewłaściwego ptaka. Nie chciałem jej pozwolić... – Obciąć sobie skrzydeł? – Właśnie tak. – Mam dla ciebie dobrą wiadomość, słodziutki. Ona juŜ o tym wie. – Uśmiechnęła się. Popatrzył na nią przeciągle i wstał. – Na razie, Dancer. Ponownie napełnił kubek kawą i udał się w stronę radiostacji. Lewis spał, a i Meg pewnie się zdrzemnęła. Nie chciał jej zakłócać snu. PołoŜył śpiwór na podłodze i ostroŜnie otworzył drzwi pokoju radiowego. Siedziała przy biurku, z głową podpartą rękami. Jej włosy opadały w dół, skrywając twarz. Nie spała i natychmiast, gdy wszedł, odrzuciła głowę do tyłu. – Coś ci przyniosłem. – Podał jej kubek kawy. – Dzięki. – Jej głos był aŜ ochrypły ze zmęczenia. – I to. – Rzucił śpiwór. – JeŜeli chcesz odpocząć, to posiedzę przy radiu. Przełknęła odrobinę kawy i skrzywiła się. – Co to jest? Smakuje jak burbon. – Zgadłaś. Przyniosłem ci mały prezent od Maudie. – Jesteś okropny. – Wiem. – Usiadł na brzegu biurka. – Ale nie wiadomo, co ci się jeszcze przydarzy tej nocy. Przechyliła się w tył wraz z krzesłem i zaplotła ręce na karku. – Co słychać u poszkodowanych? – Większość zasnęła. Jaka temperatura? – Trzydzieści trzy poniŜej zera. – Przyszedł mi do głowy pewien pomysł. – Jaki? – – Mała przechadzka przy świetle księŜyca, aby odświeŜyć umysł. Jej wargi rozchylił niespodziewany uśmiech. – Nie ma księŜyca. Wstał i podszedł do okna. – Nawiązałaś z kimś kontakt? Potwierdziła skinieniem głowy.

– Niedawno złapałam Little Creek, ale są w takiej samej sytuacji jak my. Niestety, nie ma nowej prognozy pogody. – Gdzie są ci wspaniali męŜczyźni, kiedy ich potrzebujesz – zamruczał. – Podniósł Ŝaluzję i wpatrywał się w ciemną przestrzeń tak uporczywie, jakby chciał ją przewiercić wzrokiem. – Czy wiesz – rzekł w zamyśleniu – Ŝe gdybym mógł wznieść się ponad pokrywę chmur... – Nie – powiedziała szybko Meg. – Teraz jeszcze nie, ale wiatr przycicha juŜ chwilami. – Tutaj moŜe tak, ale kto wie, co się dzieje o parę kilometrów stąd? Zresztą nie wiesz, jak się zachowa metalowy sprzęt w takiej temperaturze. – Daj spokój, Meg, ja wiem, co potrafi mój samolot. Latałem w niŜszych temperaturach. – I straciłeś maszynę. – PrzecieŜ znów wystartowałem, prawda? – Zapomnij o tym, Red. – Zacisnęła ręce na kubku i całe zmęczenie nagle ją opuściło. – To nie jest wyjście, więc nie myśl o tym. Stał odwrócony do okna i nie odpowiadał. Meg wolno piła kawę, licząc, Ŝe burbon pomoŜe jej się rozluźnić, ale tak się nie stało. Dlaczego nie próbuje wyperswadować Redowi jego idiotycznych pomysłów? Zawsze robił, co chciał i nie zwaŜał na jej argumenty. Nie mogła, nie potrafiła go kontrolować. Wreszcie odezwała się, próbując przybrać zasadniczy ton. – Czy myślisz, Ŝe był kiedyś czas, gdy nie walczyliśmy ze sobą? Odwrócił się. – Nie, pamiętam jedynie, Ŝe pierwszego dnia, gdy cię tu przywiozłem, tuŜ po wyjściu z samolotu usłyszałem kilka niecenzuralnych słów. Uśmiechnęła się na to wspomnienie. – Byłeś maniakiem. Myślałam, Ŝe chcesz zabić nas oboje, ten twój sposób latania... – Wydałaś mi się tak apodyktyczną osobą, a przecieŜ zupełnie nie znałaś się na tych sprawach. Chciałem zrobić na tobie wraŜenie. – I udało ci się. O tak. Zrobił na niej wraŜenie. Zaledwie w dwadzieścia godzin od chwili, gdy jej stopa dotknęła „ziemi Carstone”, leŜała juŜ naga w ramionach Reda i to było najlepsze ze wszystkiego. Sześć tygodni szczęścia i niezliczone potyczki później. Prosił, aby została jego Ŝoną. Nie przyszło jej na myśl, Ŝe mogłaby zrobić coś innego.

– ChociaŜ mówią, Ŝe walka dobrze robi. OdświeŜa atmosferę – powiedział Red podchodząc do niej. – Nie sądzę, aby nam słuŜyła. PrzecieŜ postanowiliśmy się rozwieść. Podniósł kubek Meg i napił się z niego. – Ale Ŝadne z nas nie nabawiło się wrzodów Ŝołądka. – Wspaniale. – Osunęła się na krzesło. – Jeśli chcesz zachować zdrowie, rozwiedź się. Jego oczy patrzyły łagodnie z jakąś wewnętrzną siłą. Nie pragnęły jej osądzać ani przekonywać o niczym, niczego teŜ nie oczekiwały. Odwróciła wzrok. – Przyzwyczaiłam się być dobra we wszystkim. Nie lubię sprawiać zawodu – powiedziała przytłumionym głosem. – Ja teŜ tego nie lubię. – Spuścił oczy. – A małŜeństwo nie spełniło mych oczekiwań. – Czego się spodziewałaś? – Spojrzenie Reda stało się czujne i pełne ciekawości. Meg musiała chwilę się zastanowić i była zaskoczona prostą odpowiedzią, która nagle nasunęła się sama. – Nie jestem pewna, ale sądzę, Ŝe wyobraŜałam sobie ten związek jako bardziej cywilizowany. Poprzez obserwację moich rodziców małŜeństwo kojarzyło mi się z koktajlami o szóstej i obiadami o ósmej... – A nie z gorącym seksem na podłodze w pralni? Meg musiała być bardziej zmęczona, niŜ mogła to sobie uświadomić, gdyŜ roześmiała się serdecznie. – Racja. A moja mama zawsze przestrzegała zasad etykiety. Wytrzeźwiała juŜ trochę i patrząc na Reda z zainteresowaniem, szepnęła: – A czego ty oczekiwałeś? – Gorącego seksu na podłodze w pralni – odpowiedział bez wahania. Rozejrzał się po pokoju, jakby szukał odpowiedzi. – Nigdy nie chciałem małŜeństwa z byle powodu. – Ja takŜe nie. Wypił łyk kawy. – Domyślam się, czego oczekuje większość męŜczyzn. Szukają miejsca, do którego mogliby wracać. Kogoś, kto chciałby na nich czekać. Zmarszczył brwi, stojąc tak z kubkiem kawy w rękach. Myślał o tym, czego właściwie oczekiwał od Meg. Chciał być dla niej najwaŜniejszy na świecie,

pragnął, aby trwała obok niego i dawała mu poczucie sensu Ŝycia. Westchnęła zmęczona. – Nigdy nie myśleliśmy o tym, jakie powinno być nasze małŜeństwo. Gdybyśmy zastanowili się chociaŜ przez minutę, wiedzielibyśmy, Ŝe to nie takie trudne. śadne z nas nie miało nawet nieśmiałego pomysłu na wspólne Ŝycie. – Być moŜe postępowaliśmy ze sobą zbyt brutalnie – powiedział Red wolno. – Być moŜe – wbił wzrok w podłogę – małŜeństwo jest niczym więcej, niŜ piciem z tego samego kubka. – Uśmiechnął się. Wstał, świadomy wahania w oczach Meg i połoŜył jej rękę na ramieniu. – Idź i zdrzemnij się trochę, ja cię zastąpię. W odpowiedzi usłyszał jej opanowany głos. – Dzięki, ale nie mogę zasnąć. Muszę jeszcze uporać się z paroma sprawami; zaraz wrócę. Nie ma powodu, abyśmy oboje czuwali przez całą noc. Meg przeszła cicho przez pokój pełen śpiących ludzi, starając się nie obudzić nikogo. Dancer spała z głową Joego na swoich kolanach; wydawali się tak spokojni, jakby spoczywali w najwygodniejszym łóŜku. Kilka osób pozdrowiło ją, gdy przechodziła. Niektórzy nawet się uśmiechali. Nie ma to jak katastrofa, pomyślała, nic nie zbliŜa ludzi bardziej. Zastanawiała się uporczywie nad wszystkim, co się wydarzyło przez kilka ostatnich godzin. Szczególnie nad tym, co zaszło między nią a Redem. Ich małŜeństwo było katastrofą, jeden kryzys za drugim, ustawiczna burza i bunt; lepiej funkcjonowali w stanie zagroŜenia. Być moŜe nie było w tym nic złego, pomyślała. Chciała być teraz sama, z pewnością dobrze zrobiłoby jej trochę zimna, ma zbyt gorącą głowę. Zdawała sobie sprawę, Ŝe w Redzie pociągają ją najbardziej wady, a przynajmniej wiele kobiet nazwałoby te cechy wadami – jego upór, dzika niezaleŜność, szorstkość, która niektórym mogła zdawać się brutalnością. Zawsze wiedziała, czego moŜe się spodziewać i niczego nie musiała przed nim ukrywać. Czy to wszystko było wystarczającym fundamentem małŜeństwa? Weszła do maszynowni. Było tu ciepło, a rytmiczna praca maszyn dawała poczucie bezpieczeństwa. Dlaczego wciąŜ próbuje znaleźć odpowiedzi na te pytania? Czy jeśli uświadomi sobie, co było złego między nimi, to uratuje coś z ich związku? Czy nie jest na to za późno? Dopiero teraz uświadomiła sobie, Ŝe wiele złego jest juŜ poza nimi i Ŝe niektóre

z tych złych rzeczy były po prostu jej urojeniami. Gdy analizowała tę fatalną listę błędów, doszła do wniosku, Ŝe moŜna by wypełnić nimi specjalny małŜeński poradnik. Nie mieli ze sobą nic wspólnego i zarazem byli zbyt podobni do siebie. Ich cele i wartości skrajnie się róŜniły. Ona nie mogła Ŝyć w tym strasznym miejscu, a on nie potrafił stąd odejść. Miała tyle kompleksów, o których do tej pory nie mogła z nim nawet porozmawiać. Nigdy nie dał jej szansy. Co było złego w ich związku? Obopólna walka, lęk, gdy odchodził, wściekłość zmieszana z namiętnością, gdy był blisko. śyła z tym wszystkim i kochała go na przekór temu. Kochała tak bardzo. Opuścił ją, zanim była gotowa pozwolić mu odejść. Nie mogła mu tego wybaczyć. To właśnie dlatego miłość zamieniła się w nienawiść. Przynajmniej tak jej się wydawało. – Och, Red – szepnęła bezgłośnie. – CóŜ za bałagan. Rozejrzała się po pokoju i poczuła lekkie ukłucie Ŝalu na wspomnienie porannej rozmowy z Dancer. Ta dziewczyna uzmysłowiła jej, jak wiele z siebie będzie musiała tutaj zostawić. To było niewygodne, bo przecieŜ naprawdę chciała opuścić to miejsce. Wykonała kawał dobrej roboty, nie tej, oczywiście, na którą podpisała kontrakt. Przede wszystkim udoskonaliła generator; nigdy nie miała takiego poczucia twórczej wolności w Waszyngtonie. UniemoŜliwiały jej to przymiarki u krawców, spotkania o dziesiątej wieczorem, sterylne laboratoria i nie kończąca się biurokracja. O BoŜe, pomyślała. Chyba oszalałam jak wszyscy tutaj i właśnie zaczynam to lubić. W podobny sposób pomyślała o Redzie. Jej Ŝycie było proste do dzisiejszego ranka. Wiedziała, dlaczego stąd odchodzi i wierzyła, Ŝe jej wybór jest słuszny, ale teraz... nawet szum maszyn, który zawsze był przyjazny, zmienił się. To było miejsce pracy, a nie schronienie, maszyny są tylko maszynami, niczym więcej. Zamknęła oczy walcząc z natłokiem myśli. – O co chodzi? – wyszeptała. – On się nigdy nie zmieni, więc dlaczego nie pozwala mi odejść? PoniewaŜ wie, Ŝe go kocha, tak ślepo i desperacko jak wtedy, gdy spotkała go po raz pierwszy. To było proste. Kochała męŜczyznę, który zmusił ją do miłości w spiŜarni u Maudie. Kochała człowieka, który podporządkował sobie tylu wystraszonych rannych ludzi i pozwolił im zapomnieć na chwilę o kłopotach. Podziwiała nieustraszonego pilota i czułego kochanka. Pragnęła go nawet w gorączce gniewu, kiedy mówił do niej w okrutny sposób. Kochała go dziko, –

beznadziejnie i nie chciała juŜ dłuŜej panować nad tym uczuciem. Niech wypełni ją całą i odnajdzie się w biciu jej serca. Kiedy wróciła na górę, Lewis i Gilly nie spali. Spojrzała przelotnie na Gilly’ego i gdy Lewis zadeklarował chęć dyŜurowania przy radiostacji, zaprotestowała. – Idź spać – rzekła miękko. – Ja się tym zajmę. Weszła do kabiny radiooperatora, zamykając za sobą drzwi. Red rozłoŜył śpiwór w rogu pokoju i siedział na nim. Z jego twarzy nie dało się odczytać Ŝadnych uczuć. Zobaczyła tylko, Ŝe wkładał fotografie do pudełka. – Kontrolujesz mnie? – zapytał. – Myślę, Ŝe to mogłoby być niegłupie. Uniósł brwi. – Sprawdzanie tego, co robię, o to ci chodzi? Czy myślisz, Ŝe mógłbym opuścić swój posterunek? Nie słychać nic nowego. – Wskazał gestem radio. – Sądzę, Ŝe wszyscy po prostu śpią. Popatrzyli na siebie i Meg poczuła bicie własnego serca. – O czym myślisz? – spytała. – Mam ci powiedzieć prawdę? Przytaknęła. Odchylił głowę w tył i uśmiech rozjaśnił jego twarz, był pełen współczucia i trochę zakłopotany. – To brzmi szaleńczo, ale myślałem o twojej skórze, jest taka gładka i elastyczna, a twój brzuch jest tak przyjemnie zaokrąglony. Właśnie o tym myślę. – Przymknął oczy. – Pewnie zwariowałem. Wstał i powiesił kurtkę na haku, przysłaniając nią zamarznięte okno. Meg odwróciła się i zamknęła drzwi na zasuwkę. Powoli ściągnęła sweter. Red patrzył na nią, gdy rozpinała biustonosz. Temperatura w pokoju sprawiła, Ŝe przeszedł ją dreszcz zimna. Podeszła do Reda i uklękła między jego nogami. Powoli zaczął gładzić ciało Meg. Pieścił ramiona, piersi i biodra, a jego oczy błyszczały z podniecenia. – Kochanie – powiedział łagodnie. – Czy nie popełniamy znów tego samego błędu? – Prawdopodobnie. Wsunęła palce pod kołnierzyk jego koszuli i westchnęła głęboko, czując ręce Reda na swych piersiach. Masował sutki Meg, najpierw delikatnie, później coraz bardziej niecierpliwie. – Red – wyszeptała. – Rozbierz się. – Mam zdjąć wszytko?

– Do najmniejszego drobiazgu. Zupełnie nadzy patrzyli sobie bezwstydnie w oczy. Nogi Reda oplatały biodra Meg, a dłonie niecierpliwie obrysowywały kształt jej ciała. Ogarnęła ją słodka gorączka. Czuła język Reda muskający jej sutki i palce pieszczące ledwo zarysowującą się wypukłość brzucha. Rozgrzana z podniecenia odbierała pocałunki na skórze niczym dotknięcie rozpalonego Ŝelaza. Jak cudownie być małŜeństwem. Jak wspaniale jest czuć, Ŝe twój kochanek uwaŜa cię za najwspanialszą dziewczynę na świecie! Jak dobrze wiedzieć, Ŝe tylko on jeden zna twoją tajemnicę rozkoszy, on jedyny daje ci szczęście. Wie, jak to zrobić i w kaŜdej jego pieszczocie odczuwasz zaskoczenie, jak gdyby dotknął cię po raz pierwszy w Ŝyciu. Zanurzyła palce w jego włosach, przesuwała je po szorstkich policzkach Reda, wodziła językiem po jego szyi. Bliskość ukochanego doprowadzała ją do szaleństwa, zaciskała desperacko dłonie wokół jego jędrnych pośladków i w tej samej chwili obojgiem targnął spazm rozkoszy. Ich usta spotkały się teraz w namiętnym pocałunku. Kiedy był juŜ w niej, zapragnęła gwałtownie wyjść mu naprzeciw. Stał się jej tak bliski, jak nigdy przedtem. Rozkosz narastała z poraŜającą siłą; wstrzymała oddech wpijając paznokcie w jego ramiona. – Czy tak jest dobrze? – zapytał. W odpowiedzi mogła tylko skinąć głową. Dotyk Reda stał się teraz pełen uwielbienia. Czuła wewnątrz narastającą twardość. PogrąŜał się w niej coraz głębiej, brzuchem mocno uciskał jej łono. Padła bez sił w jego objęcia, oddychając coraz słabiej. – Meg – wyszeptał. – Meg. Przez długi czas kołysali się wzajemnie w ramionach, naprawdę złączeni. Wszystko, co było nim, stało się teraz nią. Przeniknęli się wzajemnie i zdawali się myśleć, Ŝe było tak zawsze, Ŝe nigdy nie będzie inaczej. Nic nie mogło juŜ teraz spotęgować łączącej ich bliskości. Nie musieli nic robić, wystarczyło, Ŝe trzymali się razem, połączeni przez ciała i serca. Meg wypełniła niebiańska radość i pozwoliła jej tak trwać w oczekiwaniu na spełnienie. Rozplótł jej włosy i nie spiesząc się gładził je, bawił się nimi, a ona z czułością dotykała jego twarzy. Nagle przywarli do siebie mocniej, z jakąś gwałtowną chciwością. Zaczął poruszać się w niej szybkimi pchnięciami. Tulił ją w ramionach, aŜ ostry dreszcz przeniknął jej ciało i przez chwilę widziała wyraz triumfu na jego twarzy, zanim

ogarnęły ją oszałamiające fale rozkoszy. UłoŜył Meg na śpiworze, którym okrył ich oboje. Mogła czuć bicie jego serca, ciepło jego ciała i rytm jego oddechu. Była bezbronna, a zarazem mocniejsza niŜ kiedykolwiek przedtem. Jak mogła nawet pomyśleć, Ŝe potrafiłaby Ŝyć bez niego! Bez niego była nikim, cieniem osoby, którą mogła się stać trwając przy nim, i dlatego właśnie tak trudno było pozwolić mu odejść. Podniosła na niego oczy z wyrazem pełnym bólu i miłości, pragnęła go bardzo i juŜ nie usiłowała tego ukryć. – Red – szepnęła. – Nigdy nie byłam twarda, to tylko strach. Spojrzał na nią. – Co, kochanie? – Delikatnie odsunął kosmyk włosów z jej policzka. – Czym się martwisz? – Tym, Ŝe kocham cię za bardzo, poŜądam zbyt gwałtownie... tym, Ŝe cię stracę. W odpowiedzi przytulił ją jeszcze mocniej. – Nigdy więcej nie zabieraj mnie do swego samolotu – powiedziała nie patrząc na niego. – Kiedy byłam z tobą w samolocie, czułam, jakby ta część twojego Ŝycia nie naleŜała do mnie. Byłam poza nią i to mnie przeraziło. Słyszała jego cięŜki oddech, długo milczał, a po chwili odpowiedział ochryple: – Ja teŜ chyba się bałem. Zamknęła oczy, skrywając łzy. – Och, Red, co będzie z nami? Całował jej palce, mocno trzymając je w swoich dłoniach, ale nic nie odpowiedział. Meg równieŜ milczała.

Rozdział 9 Myślał, Ŝe Meg juŜ zasnęła, więc ostroŜnie wstał, aby zgasić światło. LeŜała na boku, włosy opadały jej na twarz. Róg śpiwora zakrywał jej nogi i biodra, górna część ciała pozostawała odsłonięta. Przez chwilę patrzył na nią, podziwiając jej urodę. Wyraźnie zaznaczone wcięcie w talii podkreślało smukłość ciała. Ramiona miała umięśnione i delikatne zarazem. PrzecieŜ pracowała fizycznie w tak cięŜkich warunkach i nawet czasem zapominała, Ŝe jest kobietą, nie przychodziło jej po prostu do głowy, Ŝe wielu silnych męŜczyzn mogłoby jej pomóc. I kiedy Red uświadomił sobie, z kim ma do czynienia, skonstatował z przeraŜeniem i podziwem równocześnie, Ŝe spotkał na swej drodze szczególną kobietę. Nie mógł uwierzyć, Ŝe pozwolił jej odejść. Nie wyobraŜał sobie jednak, co naleŜałoby teraz zrobić, aby ją zatrzymać. PołoŜył się w śpiworze obok Meg, delikatnie otaczając ją ramieniem. Nie słychać juŜ było wycia wiatru; burza ucichła. Jeszcze kilka dni temu moŜna było bezpiecznie odlecieć stąd samolotem, ale teraz stało się to niemoŜliwe. Myślał o wszystkim, co naleŜałoby zmienić, ale jak dotychczas zmienił się tylko wewnętrznie on sam. Był bardziej pusty, bardziej obolały i przeraŜony. Nie będzie umiał jej zatrzymać. Wiedział o tym od pierwszej chwili, od kiedy ujrzał ją na pasie startowym w Juneau, rzucającą szybkie rozkazy i zajętą urzędowymi sprawami. JuŜ wtedy poczuł, Ŝe nigdy naprawdę nie zdobędzie tej kobiety. Nawet po tej ostatniej nocy, kiedy odszedł, nie myślał, Ŝe to juŜ koniec. WciąŜ szukał pretekstu, aby wrócić, kaŜdego tygodnia, kaŜdego dnia, ale walczył z tym pragnieniem, do chwili gdy przysłała mu wiadomość, Ŝe chce się rozwieść. Wtedy zaczął pić i pił przez długi czas. Musiał przekonywać siebie, Ŝe tak jak jest, jest dobrze. Czy ktokolwiek mógł wiedzieć, Ŝe nigdy tak naprawdę nie byli męŜem i Ŝoną, Ŝe od razu wykopali topór wojenny? Miał swoją, dobrze chronioną, intymną sferę Ŝycia bez Meg. Uwolnił się od niej i nareszcie mógł zacząć wszystko od nowa. Tylko Ŝe bez niej nie było sensu zaczynać niczego. Zdawał sobie sprawę, jakie błędy popełnili oboje. Przez sześć miesięcy w bezsenne noce rozpamiętywał je, gryząc się nimi, złorzecząc sobie i Meg. Oboje byli egoistami, upartymi i myślącymi zawsze po swojemu. Byli jak nieokiełznane konie, kaŜde z nich ciągnęło w swoją stronę z tą samą dziką, niepohamowaną determinacją. Nie mogli Ŝyć bez siebie, ale ostatnim krokiem, na jaki winni się zdecydować, było małŜeństwo.

MałŜeństwo, które niczego nie zmieniło. Chciała odejść stąd, gdy tylko otrzymała bilet powrotny. Jak mógł wybłagać zmianę decyzji? Jej Ŝyciem był Waszyngton, jego – Adinorack. WciąŜ nie mógł jej dać tego, czego pragnęła, a Meg nigdy nie potrafiła zrozumieć, na czym mu naprawdę zaleŜy. Nie było wyjścia. Ich sprawy wydawały się teraz jeszcze bardziej skomplikowane niŜ wczoraj, miesiąc temu czy rok temu. Dlaczego właściwie miałby nie pozwolić jej odejść? – Red – powiedziała cicho. Spojrzał na nią zastanawiając się, jak długo juŜ mu się przygląda. Pokój był lekko oświetlony zieloną poświatą bijącą od radiostacji, jej oczy były spokojne, błyszczące, a skóra lśniła w świetle księŜyca. Pomyślał, Ŝe nigdy nie będzie umiał wyrazić, jak bardzo podziwia jej urodę. – Śpij – szepnął muskając jej włosy. – Jesteś wyczerpana. – Nie spałam. I ty teŜ nie. Uśmiechnął się w ciemnościach. – Jestem męŜczyzną i jakoś to wszystko zniosę. – Bajki opowiadasz. – Próbowała wstać, ale natrafiła na jego delikatny opór. – Zostań przez chwilę, moŜe ktoś tutaj cię potrzebuje. – Brzmi to podejrzanie – zamruczała sennie. Usadowiła się naprzeciwko niego kładąc ręce na jego biodrach i zrobiła to w jakiś ciepły, delikatny sposób. – Co cię rozbudziło? – zapytał. Zawahała się. Jej głos brzmiał niepewnie i wydawało się, Ŝe jest trochę spięta. – Zastanawiałam się, czy nie moglibyśmy znów się kochać. Red odwrócił się i spojrzał jej w oczy. – Megan – powiedział spokojnie. – Chcę cię o coś zapytać i pragnę usłyszeć prawdę. Była czujna, ale wytrzymała jego spojrzenie. – Czy kiedy mnie poślubiłaś, chciałaś, abym zbudował ci gniazdo? – Co? – Koktajle o szóstej, obiad o ósmej – dodał. – Czy tego oczekiwałaś? Potrząsnęła przecząco głową. – To nie jest gniazdo, to klatka. Znasz mnie chyba dobrze. – Nie – odpowiedział wolno. – Zaczynam myśleć. Ŝe nigdy nie wiedzieliśmy o sobie tych najwaŜniejszych rzeczy. Czego pragniesz, najdroŜsza? – nalegał. – Powiedz mi to teraz. Przymknęła oczy, pieszcząc jego ramiona.

– No, moŜe nie musi to być gniazdo – odpowiedziała miękko. – MoŜe wystarczy Ŝerdź. Wiesz, takie miejsce zabezpieczone przed burzą. – A ja wprowadzam burzę do domu. Znów zaprzeczyła. – Nie, Red. Naprawdę bezpiecznie czułam się jedynie z tobą. Byłeś kimś, kogo zawsze mogłam być pewna. Red uświadamiał sobie z wolna, Ŝe i on czuł się obok niej bezpieczny. AŜ do tej chwili, nigdy nie było to dla niego waŜne. Dotykała jego rzęs wargami, a te muśnięcia były jak pocałunki motyla. – Teraz ty odpowiedz na moje pytanie. – Jakie? – Uśmiechnął się. – Czy kiedykolwiek jeszcze będziemy się znów kochać? Rozsunął jej nogi i wśliznął się w nią. – Czasami – mruczała, obejmując go mocno – Ŝycie jest takie proste. Nie potrafił jej się oprzeć. Uczucie poŜądania wypełniało mu mózg, wzbierało w Ŝyłach i napinało mięśnie. Pragnął zatopić się cały w tym pragnieniu. Zawsze płonął, gdy myślał o niej, zawsze był gotów. Całował jej czoło, oczy i policzki. – Czy kiedykolwiek mówiłem ci, jak wspaniale jest być w tobie? – To coś cudownego, gładkie jak atłas i gorące jak ogień – wyszeptała. – Zawsze myślę, Ŝe juŜ lepiej być nie moŜe. Ręka Meg błądziła po jego pośladkach, piersiach, karku. Czuła, Ŝe jej dotknięcie parzy mu skórę. Uniósł się trochę na rękach, aby móc na nią patrzeć. Światło w jej oczach, miękkość jej ciała działały jak alkohol. Widział swoją rozkosz odbijającą się w tęczówkach Meg. Chciał odczuwać to samo co ona, chciał stawać się tym, kim była ona i pragnął, aby to trwało wiecznie. Naturalne rytmy ich ciał zlały się w jedno. I kiedy wreszcie potęŜny spazm targnął jego ciałem, zatracił się w niej zupełnie. Wszystko, o czym myślał, czego pragnął, wszelkie swoje słabości i tajemnice ofiarował w tym momencie Meg. Była niewiarygodnie gładka, gdy tak przytulał ją do siebie. – Kocham cię, Red – wyszeptała. – Wiem – odpowiedział, a w jego głębokim westchnieniu zawierała się i radość, i rozpacz. – Próbowałem przestać cię kochać, ale Bóg mi świadkiem, nie mogę. Dotknęła palcem warg Reda. – Rozumiem – szepnęła czule. Zsunęła rękę i objęła go za szyję. Zamknęła oczy

i po krótkiej chwili zapadła w sen. Red zasnął równieŜ. Dźwięki dobywające się z radia były jak przytłumiony szum dalekiego oceanu. Meg pogrąŜyła się w marzeniach o białej piaszczystej plaŜy i lazurowej wodzie. Ciepło promieni słonecznych pieściło jej skórę i przeświecało pomarańczowo przez zamknięte powieki. Red leŜał obok niej, czuła jego nagie uda tuŜ przy swoich. Słyszała jego spokojny, równy oddech i wyobraŜała sobie, Ŝe oboje są zupełnie nadzy na tej całkiem opustoszałej plaŜy... Nagle zbudziła się. Usiadła wsuwając ramiona w rękawy koszuli Reda. Owinęła się nią i automatycznie przeszła przez pokój, zanim na dobre zdała sobie sprawę, Ŝe dźwięki, które ją obudziły, dochodzą z radia. Wzięła mikrofon i włączyła przycisk. – Tak, tu baza Adinorack. Powtórz. Odbiór. Odległy głos zabrzmiał teraz w jej uszach jak pieśń anielska. – Adinorack, tu Bixby Jeden. Przyjęłaś? Odbiór. – Tak – wrzasnęła. – Przyjęliśmy. Jaka jest wasza sytuacja? Odbiór. Usłyszała, Ŝe Red juŜ wstał i zaczął się ubierać. Usiadła wygodnie na krześle, czując wyraźną ulgę. – Nie gorsza niŜ u innych – informował głos z oddali. – Ta burza przypominała bombardowanie. Słyszeliśmy was, ale nasz nadajnik był zepsuty. Jak pogoda? Odbiór. – W porządku – powiedziała Meg. Jej serce – zabiło ze wzruszenia, Ŝe oto słyszy jakiś ludzki głos dobiegający do niej przez to pustkowie. – Mamy rannych. Czy latają jakieś samoloty? Odbiór. – Dziewczyno, jedyne, co mamy w tej chwili, to kupa poskręcanego Ŝelastwa. Pomoglibyśmy, gdyby to było moŜliwe. Odbiór. To był lodowaty prysznic, od którego skurczył się jej Ŝołądek. Ledwo dotarło do niej, Ŝe Red stoi tuŜ obok. – Mamy kilka powaŜnych przypadków. Jak długo... – Chcę ci przekazać dwie wiadomości, dobrą i złą – przerwał inny operator. – Dobra: są z nami lekarze. Zła: zamierzamy rozpocząć ewakuację naszej bazy. To polecenie władz. Klinika jest pozbawiona prądu, generatory nie pracują. – Jego głos aŜ drŜał ze zdenerwowania. – MoŜe za jakiś tydzień... Czy mnie słyszysz? Odbiór. Meg w jednej chwili podjęła decyzję, zawsze działała szybko pod wpływem stresu. Uczyniła to bez emocji. W tym momencie mogła to być jedyna sensowna decyzja. Nie miała wyboru.

– MoŜemy dać wam zasilanie – krzyknęła. – Zaczekajcie na... – Spojrzała na Reda. Wiedziała juŜ doskonale, co trzeba zrobić. – Sześć godzin – szepnął. – Nie wiem, w jakim stanie jest ich pas startowy. – Sześć godzin, najwyŜej – powtórzyła do mikrofonu. – Przygotujcie wasze lądowisko. I niech lekarz będzie gotowy do drogi. Będziemy w kontakcie. Bez odbioru. Meg wyłączyła aparat i opadła na krzesło. Dopiero w tej chwili uświadomiła sobie liczne konsekwencje swojej decyzji. Zaledwie w kilka godzin po tym, jak zabroniła Redowi ryzykować, zdecydowała o jego locie. A przecieŜ ten lot wydawał się prawie niemoŜliwy. To był hazard groŜący utratą Ŝycia. Nie porozumiała się z Redem, nie wiedziała nic o warunkach atmosferycznych i gdzie akurat szaleje burza. Zrobiła to, co było konieczne. Osobiste bezpieczeństwo pilota w tej sytuacji nie odgrywało Ŝadnej roli. Gdyby nie podjęła tej decyzji, Red uczyniłby to za nią. Oboje popatrzyli na siebie i trwało to długą chwilę. W jej mózgu wciąŜ dźwięczał spóźniony sygnał alarmowy. Pragnęła odczytać coś z wyrazu oczu Reda, twarz jego była jednak słabo widoczna w mroku. – Włącz radar, zuchu – powiedziała cicho. Odwrócił się, aby to zrobić, a ona wpatrzyła się w ekran. – Wygląda całkiem dobrze – skomentował. – Oczywiście to małe urządzenie potrafi ukryć wiele niebezpieczeństw. – Jakich na przykład? – Przełknęła ślinę. – Turbulencję w górnych warstwach atmosfery czy nagłe zmiany wiatru. – W takim razie nie moŜna na nim polegać. Jego głos był absurdalnie wesoły, gdy przyznawał Meg rację. – No tak, ale w czasie lotu tamta baza powinna utrzymywać z nami łączność i sygnalizować wszelkie moŜliwe kłopoty na trasie. – JeŜeli sami będą o nich wiedzieć. – Meg nabrała – powietrza w płuca. – Ostatni raz kierowałam się impulsem, wychodząc za ciebie za mąŜ. Popatrzył na nią kpiąco. – To zły przykład, dziecino. Przez moment odczuwała jego obecność tak intensywnie, Ŝe aŜ poczuła uderzenie krwi do głowy. Stał blisko w obcisłych dŜinsach, wdychała jego zapach, podziwiała wijące się włosy, mocny kark. Nagle dostrzegła błysk zadowolenia w jego oczach... Owładnął nią paniczny lęk i pomyślała: Nie! Nie! Nie moŜe mu na to pozwolić. Była szalona, Ŝe w ogóle brała to pod uwagę.

Powinien znaleźć się jakiś inny sposób. Znalazłby się, gdyby chwilę pomyśleli. Trochę czasu... to przecieŜ nie była sprawa Ŝycia i śmierci. Nikt nie zmuszał jej do podjęcia decyzji. A gdyby Reda nie było tutaj? Gdyby nie posiadali przenośnego generatora, gdyby nikt przez radio nie odpowiedział na jej wołanie o ratunek... Zatem ranni leŜący w Carstone będą cierpieć nadal, a ich stan bez opieki medycznej moŜe się pogorszyć. Centrum Medyczne Bixby przez najbliŜszą dobę pozostanie bez energii i wszyscy przebywający tam naraŜeni będą na niebezpieczeństwo. Powinna wreszcie odpowiedzieć na pytanie: w którym momencie naleŜy się zgodzić na podjęcie ryzyka? Byłoby łatwiej odpowiedzieć, gdyby to ona znajdowała się w skórze Reda. Podszedł właśnie do sterty ubrań, szukając butów i skarpetek. Była nim zafascynowana. Czerpała z niego całą swą siłę i energię. – Ilu ludzi potrzeba, aby przenieść generator do samolotu? – zapytał. – Oboje damy sobie z tym radę. – Podeszła do niego i zaczęła zbierać swoje ubranie. – Dobrze. Potrzeba kogoś do obsługi pługa śnieŜnego. Cholera, musimy odkopać drogę do hangaru. Bóg wie, ile śniegu napadało. Trzymał w rękach jej majtki, a ją ogarnęła nagle niewytłumaczalna irytacja. – CóŜ, spodobało ci się to wszystko, nie? Wciągał podkoszulek przez głowę. – Nie zaczynaj Meg, proszę. Usłyszała złośliwą nutę w jego głosie. – A właśnie Ŝe będę. – Czy on nie zdaje sobie sprawy z tego, co robi? Czy o nic nie dba? Chwyciła swoje dŜinsy i rzuciła w niego. – Kochasz to, prawda? Kochasz kaŜdą moŜliwość zaryzykowania Ŝyciem... – Na miłość boską, Meg, zastanów się. To przecieŜ ty zgłosiłaś mnie na ochotnika, i to jeszcze zanim zdąŜyłem się ubrać. – Nie miałam wyboru. Objął ją mocno ramieniem. – No widzisz. – WłoŜył buty. Czuła, Ŝe zaczyna opowiadać jakieś głupstwa, ale nie potrafiła się opanować. To był wciąŜ ten sam strach, ta sama niepewność, bezsilność i złość, poniewaŜ on niczego nie rozumiał. Ich odwieczna walka trwała. – W porządku – powiedziała twardo. ZbliŜyła się do drzwi. – W porządku – powtórzyła. – Być moŜe nie miałam wyboru, a jeśli nawet, jaka to róŜnica? Decyzja i tak była twoja. Wiesz, Ŝe zrobiłbyś wszystko, aby polecieć. – Po cholerę znów z tym wyskakujesz! Oboje wiemy, co naleŜało zrobić i powinnaś być szczęśliwa, Ŝe akurat tu jestem i mogę działać. – Nie o to chodzi.

– A o co? – O to, Ŝe właśnie czekasz na takie okazje, a im większe niebezpieczeństwo, tym bardziej jesteś podekscytowany, nigdy się nawet nie zastanowisz... – Oczywiście, Ŝe lubię takie sytuacje, to przecieŜ moja praca. Myślisz, Ŝe robię to dla pieniędzy? Meg walczyła z zapinką do włosów. Zniecierpliwiony podszedł do niej i sam spiął jej włosy. – Mówisz jak typowa kobieta, Meg. O BoŜe, jak ja tego nienawidzę! – Jestem kobietą! – krzyknęła i gwałtownie odsunęła się od niego. – Kobietą, która cię kocha. Nie wiem, dlaczego tak trudno ci to pojąć. Czy naprawdę masz taką zakutą łepetynę? Zawsze kiedy pilotujesz samolot, jestem przy tobie. Wszystko, co robisz ze sobą, robisz takŜe i ze mną. Kiedy ryzykujesz swoim Ŝyciem, wówczas ryzykujesz takŜe moim! I – juŜ prawie szlochała – to, co mnie doprowadza do szaleństwa, ciebie w ogóle nie obchodzi! Red wpatrywał się w nią. Stoczyli setki takich walk przez ostatnie dwa lata. To były wciąŜ te same słowa, te same bezsensowne oskarŜenia. A jednak Ŝałował, Ŝe dotychczas nie słuchał jej uwaŜniej. Wszystko nagle stało się jasne. To była ta istotna przyczyna ich rozstania. Od chwili gdy po raz pierwszy kochał się z Meg, przestał być jedną osobą, stał się dwiema. Była obok niego zawsze. I juŜ nie myślał osobno, nie czuł osobno i nie doświadczał osobno. Była z nim na ziemi i powtarzała nieustannie, ab, y zachował ostroŜność. Siedziała obok niego przy pulpicie sterowniczym i mówiła, by dwukrotnie sprawdzał wszystkie urządzenia. Nienawidził tego uczucia i pragnął się od niego uwolnić. A gdy to się nie udało, porzucił Meg. To było proste. Przeczesał palcami włosy. – Meg – powiedział, starając się jasno formułować myśli. – Tak to juŜ ze mną jest. Przez całe Ŝycie miałem ukrytą potrzebę pokonywania przeszkód, potrzebę walki z trudnościami, pragnienie zdobywania wciąŜ nowych szczytów. To jest coś, z czym się urodziłem. Muszę to przemyśleć. Wiem, Ŝe ryzykuję Ŝyciem, Ŝe to niebezpieczne, ale nie potrafię Ŝyć bez tego. Ty teŜ nie umiesz przestać być zasadnicza, nie potrafisz wyzbyć się swoich cech przywódcy. Skarbie... – Zrobił krok ku niej. – Ja naprawdę troszczę się o ciebie, ale czasami... – JeŜeli jeszcze powiesz, Ŝe powinnością męŜczyzn jest robić to, co do nich naleŜy, to chyba napluję ci w twarz! Uśmiechnął się, ale po chwili ten uśmiech zniknął z jego twarzy. – Nie chciałem tego powiedzieć. Latanie jest moim Ŝyciem. I tak naprawdę chodzi ci o to, Ŝe wówczas, gdy prowadzę samolot, znajduję się poza twoją

kontrolą. I tego nienawidzisz najbardziej. Nie mojego latania, ale tego, Ŝe nie masz wtedy nade mną Ŝadnej władzy. A przecieŜ powinniśmy mieć do siebie zaufanie, więc udziel mi małego kredytu i pozwól mi teraz odejść. Zaufaj mi. Meg odebrało mowę. Jego słowa brzmiały szorstko, zbyt egoistycznie i zbyt... prawdziwie. Był jej męŜem, częścią niej samej. Właściwie miała do niego zaufanie. Posiadał coś, co nie naleŜało do niej, jakąś własną sferę Ŝycia i tu rzeczywiście nie potrafiła mu zaufać. Czy istotnie była tak despotyczna i wymagająca, aby kontrolować kaŜdą sekundę Ŝycia ukochanego męŜczyzny? I pojawiła się odpowiedź, doskonale prosta i zupełnie jasna. Podniosła sweter. – Będę musiała ci zaufać – powiedziała. WłoŜyła sweter przez głowę. – PoniewaŜ polecę z tobą. Rzuciła mu koszulę i otworzyła drzwi. Przytrzymał je ręką. – Co powiedziałaś? – Słyszałeś. Ktoś musi dopomóc ci w kontroli systemu. – Nie ty, moja pani. – Postąpił krok, wciąŜ na nią patrząc, jakby nie wiedział, czy lepiej będzie roześmiać się, czy rozgniewać. – Nie ty! – A więc kto? – W tym budynku jest kupa facetów... – Z których tylko dwóch moŜe chodzić! – Świetnie – zawołał. – Zabiorę Gilly’ego! – A co się stanie z tymi wszystkimi ludźmi, jeśli on ich opuści? Nie pozwolił jej skończyć. – Lewis. On teŜ tu przecieŜ jest, Lewis jest... – Mechanikiem? Chyba oszalałeś, Red. Ja jestem najlepszym inŜynierem i konstruktorem tego projektu, przecieŜ wiesz o tym. Nie pozwoliłabym nikomu na uruchomienie tego systemu. – Oczywiście. – Klepnął się w czoło z udanym – przeraŜaniem. – Jak mogłem zapomnieć? Nikt na całym świecie oprócz ciebie nie wie, jak to zainstalować. Zacisnęła zęby, aby nie powiedzieć czegoś niepotrzebnego. – To prawda. – I skręciła ostro w stronę drzwi. Schwycił ją mocno za ramię. – Do diabła, Meg! Nie zabiorę cię. To nie jest przejaŜdŜka, to jest... – Niebezpieczne, prawda? – Patrzyła na niego zimno. Oswobodziła ramię. – Wierzę. Nie ma o czym mówić, Red. Wyszła. Nie mógł jej zatrzymać.

Rozdział 10 Meg weszła do wspólnego pokoju i stwierdziła, Ŝe większość ludzi juŜ nie śpi. Widocznie było później, niŜ sądziła. Prawie cała noc upłynęła jej w ramionach Reda. Teraz zauwaŜyła, Ŝe śledzą ją ciekawskie i wymowne spojrzenia. Dawniej czułaby się tym rozdraŜniona, teraz była tylko zaŜenowana. No cóŜ, spędziła noc kochając się z własnym męŜem. Nie Ŝałowała tego, chociaŜ prawdopodobnie był to największy błąd w jej Ŝyciu. Myślała, Ŝe zabrał jej wszystko, nawet duszę, czuła kompletną wewnętrzną pustkę. Otworzyła się przed nim zupełnie, ofiarowała mu siebie jak nigdy przedtem... i co? Nic się nie zmieniło. WciąŜ dzieliła ich dawna bariera. Red nadal miał swoją wyłączną, intymną i niedostępną dla niej sferę Ŝycia. Rana, którą jej zadał, krwawiła mocno. I jak zawsze, ten dotkliwy ból przemienił się w gniew, tylko w taki sposób umiała sobie poradzić z cierpieniem. Po tym wszystkim, co przeŜyli razem, Red nadal niczego nie rozumiał. No nie, w wielu sprawach miał rację. W ciągu ostatniej doby nauczyła się dostrzegać motywacje jego czynów, o których dawniej nie miała pojęcia. Dlaczego nie potrafił zrozumieć tego jednego?! Nie chodziło tu przecieŜ o latanie czy przedłuŜającą się nieobecność męŜa, nie o jego beztroskę i jej lęk. Na czym więc polegał problem? OtóŜ niezaleŜnie od rodzaju ich związku Red zawsze będzie posiadał własną, osobną sferę Ŝycia, jakŜe waŜną, moŜe najwaŜniejszą, do której ona nigdy nie uzyska wstępu. Dancer spojrzała na nią i powiedziała z niewinną minką: – Dzień dobry, Meg. Chyba dobrze spałaś? Słowom dziewczyny zawtórował chóralny wybuch śmiechu. Meg nie potrafiła przyjąć tych złośliwości z wdziękiem i spytała oschle: – Czy ktoś wie, co dzieje się na zewnątrz? – Niektóre okiennice zupełnie zamarzły – odrzekł Reese – ale udało się otworzyć kilka z tyłu budynku. Największe zaspy są od południa i sięgają aŜ po dach. Meg odetchnęła z ulgą. Na szczęście nie byli uwięzieni, a tego obawiała się najbardziej. Podeszła do Gilly’ego, który właśnie pochylał się nad Joem. – Co z nim? – spytała. Gilly miał zmartwioną twarz. – Gorączka rośnie i biedak zaczyna kaszleć. Zapalenie płuc jest w tym

przypadku nieuniknione. – ZniŜył głos i powiedział: – Słuchaj, szefie, upłynęło juŜ wiele lat od chwili, kiedy musiałem pełnić podobną rolę. Nie wiem, czy jeszcze potrafię być w tym dobry, poskładaliśmy im jakoś te połamane kości, ale teraz naprawdę potrzebuję pomocy. Meg posłała mu uspokajający uśmiech i klepnęła go po plecach. – Pomoc jest w drodze. Nie była pewna, czy Gilly był zaskoczony tym przyjacielskim gestem, z wyrazu jego twarzy nie potrafiła nic odczytać. Dotychczas nigdy nie chwaliła go za dobrze wykonaną robotę. Teraz miała o to Ŝal do siebie. Ujęła go za ramię i dodała: – Nigdy nie zapomnimy ci tego, co zrobiłeś dla nas wszystkich, Gilly. MoŜesz się spodziewać specjalnej premii na BoŜe Narodzenie, masz moje słowo! Gilly stał jak oniemiały. Rozejrzała się po pokoju i powiedziała głośno: – Słuchajcie, nawiązaliśmy kontakt z Bixby. Obiecali przysłać nam tutaj lekarza. Podniósł się gwar. – Niestety, musimy go tu sami przywieźć. Wkrótce juŜ będziemy mogli przetransportować wszystkich potrzebujących pomocy do Centrum Medycznego, ale na razie musimy sobie radzić na miejscu. Reese, czy moŜesz włączyć radiostację? Reese, podtrzymując jedną ręką bandaŜe owijające mu Ŝebra, uśmiechnął się z wysiłkiem. – Tak jest, szefie! – W porządku. Oczekuję informacji dotyczących pogody. I spróbuj wywołać kilka domów w okolicy. Dowiedz się, czy nie potrzebują czegoś. Lewis, przygotuj się do obsługi pługu śnieŜnego. Dancer, chodź ze mną – zawołała i w tej samej chwili poczuła na sobie przenikliwy wzrok Reda. Stał nieruchomo w drzwiach, a Gilly był tuŜ przy nim i spoglądając na Reda spytał spokojnie: – Czy myślisz, Ŝe dasz radę? Red wytrzymał jego spojrzenie. – Nie wiem – odpowiedział. – Przygładził włosy, wyjął z kieszeni czapkę i wcisnął ją na głowę z wyraźną złością. – Bixby potrzebuje generatora, a tymczasem ona – tu wskazał głową Meg – ubzdurała sobie, Ŝe jest jedyną osobą, która potrafi go zainstalować.

– Ma rację – odpowiedział Gilly. Red nagle poczuł się zdradzony i odwrócił wzrok. Widząc taką reakcję, Gilly wyraźnie się zmieszał. – Na czym polega problem? – zapytał. – To jej urządzenie, więc dlaczego ktoś inny miałby się nim zajmować? Red zacisnął szczęki. – Nie powinna wybierać się do Bixby. Nie powinna podróŜować w czasie takiej pogody. Nie chcę mieć kobiety w samolocie podczas tego lotu. – Jesteś przesądny? – Gilly uśmiechnął się lekko. – Tak, jestem. – Red spojrzał na niego chmurnie. Gilly pokręcił głową z wyrazem rozbawienia i niechęci równocześnie. – Wy dwoje jesteście najbardziej szaloną parą, jaką kiedykolwiek widziałem. Nawet kiedy jesteście zgodni co do sensu wykonywanej przez was pracy, to i tak musicie trochę powalczyć ze sobą. – Wzruszył ramionami. – Długo nie mogłem zdecydować się na małŜeństwo i moŜe właśnie dlatego tak trudno mi jest dogadać się z własną Ŝoną, ale widzę, Ŝe i tobie niełatwo to przychodzi. Myślę jednak, Ŝe ja prędzej uporam się z moimi kłopotami niŜ ty. – Ruszał juŜ w stronę wyjścia, nagle zatrzymał się i powiedział: – Nie wiesz, stary, jak wielki masz wpływ na innych ludzi. Obserwując cię, postanowiłem zmienić swój sposób postępowania z Ŝoną, jeśli się tu znowu pojawi. Zabawne, co? – Tak – odburknął Red. Patrzył na wychodzącego kolegę, ale naprawdę nie myślał o nim. Jedyne, co zapamiętał z całej przemowy Gilly’ego, to słowa: Myślę, Ŝe prędzej uporam się z moimi kłopotami niŜ ty. Czy rzeczywiście wszystko nadal musi kończyć się udręką? Zaczęło się od wybuchu namiętności i gniewu i tak juŜ zostało. Czy doprawdy nie nauczyli się niczego przez te dwa lata? Być moŜe realizowali się najpełniej, Ŝyjąc osobno. Akurat! Próbował przecieŜ to sobie udowodnić przez ostatnie sześć miesięcy i pozbawiony jej obecności wcale nie czuł pełni Ŝycia. Przez cały ten czas po prostu czekał na Meg. Dlaczego nie mogła zrozumieć, jaki ma na niego wpływ? Czy myśli, Ŝe to przez przekorę nie chce jej zabrać? Ten lot będzie lotem o najwyŜszym stopniu trudności, kto wie, co się stanie tam w górze. Kto wie, jak wygląda teraz lądowisko w Bixby. Czy ona nie rozumie, jak wielkie jest jego ryzyko? Czy nie zdaje sobie sprawy, Ŝe on nie chce zgodzić się na jej udział w locie, poniewaŜ ją kocha, czy nie wie, Ŝe jest jedyną osobą na świecie, której nie moŜe utracić? Właściwie to juŜ ją utracił. Nareszcie wie, co czuła, gdy unosił się tam w górze

bez niej. Jak długo jeszcze będzie trwał między nimi ten konflikt? Odpowiedź była prosta i bolesna zarazem. Dopóki jedno z nich, lub oboje, nie przerwą walki. W hangarze było zimno. Meg włoŜyła ciepły płaszcz i rękawice, aby pomóc Gilly’emu w załadowaniu generatora do oświetlonego luku samolotu. – Zrobione. – Zeskoczyła na ziemię i zatarła dłonie. W hangarze było chyba zimniej niŜ na zewnątrz. – Po wylądowaniu połączymy się z wami przez radio. Pamiętaj, by sprawdzić maszyny i jeŜeli... – Wiem, co do mnie naleŜy – przerwał jej uprzejmie. Meg zamilkła. Oczywiście, Ŝe wie. To przecieŜ jego praca. Uśmiechnęła się. – W takim razie zostawiam wszystko na twojej głowie. Gdyby ktoś mógł obserwować ich teraz, wyczytałby zapewne z twarzy obojga zwątpienie i nadzieję zarazem. Meg była pewna, Ŝe nawet Lindberg przed swym lotem przez Atlantyk nie otrzymał tylu gorących Ŝyczeń na drogę od swych wielbicieli. Od momentu, gdy opuścili kabinę radiooperatora, Red nie odezwał się do Meg ani słowem. W milczeniu po raz ostatni skontrolował maszynę. Pas startowy został juŜ dokładnie oczyszczony z zasp śnieŜnych i gruzu, a Centrum Bixby zawiadomiło, Ŝe jest gotowe ich przyjąć. Wykres prognozy pogody nie wydawał się Meg zupełnie czytelny, ale Red niewiele się tym przejmował. – Dancer! – zawołała Meg i podeszła do dziewczyny. – Pamiętaj... – Rany boskie! Jesteś gorsza od mojej matki – przerwała jej. – Co zamierzasz zrobić? Zostawisz mi listę zadań? Meg zmusiła się do uśmiechu. Spędziła ponad godzinę pouczając Dancer i Maudie, w jaki sposób powinny postępować z rannymi i próbowała przygotować je na kaŜdą ewentualność. Zostawiła wszystkich w dobrych rękach. Nie pozostało juŜ nic innego jak odlecieć. Dancer wyglądała na zaniepokojoną. – Powiedz, Meg, zobaczymy się znowu, prawda? – szepnęła. Meg poczuła zakłopotanie, więc Dancer dodała szybko: – Wiem, Ŝe to zabrzmiało okropnie, ale nie miałam nic złego na myśli. Chciałam cię tylko zapytać, czy planujesz powrót tutaj. Prawda, Ŝe to pytanie nie przyszło jej do głowy. Bixby znajdowało się o jeden przystanek bliŜej do Juneau i nie było powodu, aby wracać do Adinorack. Burza juŜ przeszła i chociaŜ od wczoraj wiele wydarzyło się w jej Ŝyciu, nie była pewna, czy pragnie tu zostać.

– Nie potrafię odpowiedzieć, Dancer – przyznała szczerze. – Skontaktuję się z wami, kiedy będę w Bixby... Myślę, Ŝe zawsze moŜecie przesłać mi moje rzeczy. Wargi Dancer zadrŜały. – Bądź dzielna – powiedziała szorstko. – Wracaj do nas i nie pozwól mu uciec. – Uciec? Co przez to rozumiesz? – Meg odczuła zmieszanie. – Uciec ze zwycięstwem! Panie BoŜe, dziewczyno, czy ja ci muszę wszystko mówić! JeŜeli pozwolisz mu teraz odejść, to będzie to cios wymierzony w dumę wszystkich kobiet. Powinnaś zostać i walczyć. Uporać się z tym, tak czy inaczej. – Myślę, Ŝe mam to za sobą – odparła potrząsając głową. Poczuła się zmęczona. – Dancer spoglądała na nią z sympatią i odrobiną zniecierpliwienia. – Wiem, Ŝe postanowiłaś wrócić. Powinnaś poznać Ŝycie i wyszumieć się, zanim podejmiesz decyzję, aby na dobre związać się z innym męŜczyzną. Mam zamiar nauczyć cię wielu nowych rzeczy. Meg o mało nie wybuchnęła śmiechem. Nigdy nie odczuwała potrzeby „wyszumienia się”. W tym momencie do wnętrza hangaru wtargnął powiew zimnego wiatru i obie dziewczyny zadrŜały. Cofnęła się i po raz pierwszy od dwudziestu czterech godzin zobaczyła, jak wygląda otoczenie budynku. Powietrze było mgliste i wszystko wokół było pokryte kryształkami lodu skąpanymi w delikatnej poświacie, która zdawała się lśnić róŜowym i złotym odblaskiem. Słoneczne promienie przebijały przez chmury. Pas startowy na całej długości był pokryty ubitym śniegiem, na którym światło zapalało tysiące migocących diamentów. Tylko tutaj blask słońca dawał tak wspaniałe efekty. Meg przez dłuŜszą chwilę obserwowała ten widok, starając się zapamiętać go i przechować w pamięci na inne, gorsze czasy. – Wiesz – powiedziała miękko. – Czasem zapominam, jak pięknie moŜe być tutaj. Dancer schwyciła ją za rękę. – Wrócisz tu – powtórzyła. W tej chwili Red stanął obok niej i Meg poczuła, jak wszystkie jej mięśnie napinają się. W mgnieniu oka była gotowa do walki. – Nie chcę, abyś ze mną leciała – powiedział na pozór beznamiętnie. Nie mógłby jej zranić bardziej, nawet gdyby uŜył noŜa, i, niczym w ostatniej sekundzie Ŝycia, doznała nagłej wizji. Przed oczyma Meg przesuwały się teraz obrazy przeszłości – minione szepty i dotknięcia, postać Reda w najrozmaitszych sytuacjach, krańcowo róŜne uczucia do niego. A przez tę mieszaninę doznań przebijały sztywne, suche słowa: Nie chcę, abyś ze mną leciała.

– Wiem – odrzekła szorstkim tonem i ruszyła gwałtownie w stronę samolotu. Uchwycił mocno jej ramię i tak posuwali się oboje. Próbowała wyrwać się z uścisku, ale był zbyt silny. – Przestań! – zawołała z furią. – JuŜ jutro nie będziesz musiał się o mnie martwić, ale teraz po raz ostatni pozwól mi zrobić to, co chcę. Nie moŜesz mnie zatrzymać! – Myślisz, Ŝe o tym nie wiem? – Więc pozwól mi iść swobodnie. Ludzie gapią się na nas. Uścisk Reda stał się jeszcze mocniejszy. – Nie, dopóki mnie nie wysłuchasz. – Oczy mu pociemniały, a twarz miała zacięty wyraz. Było jednak w jego zachowaniu coś, czego nigdy wcześniej nie zauwaŜyła. Jakiś rodzaj desperacji, jakaś szczelina w dawnej niezłomności, miękkość; czuła, Ŝe łatwo go zranić. To sprawiło, Ŝe postanowiła słuchać. – W porządku, miałaś rację – powiedział zdyszanym głosem. – Nigdy nie chciałem wpuścić cię do kabiny pilota, poniewaŜ bałem się, Ŝe przejmiesz stery. Pragnąłem ocalić malutką cząstkę swej osobowości przed tobą, na wypadek gdybym musiał jej potrzebować, to znaczy, jeśli musiałbym Ŝyć bez – ciebie. Oboje juŜ w chwili poznania pragnęliśmy uciec na koniec świata, poniewaŜ najstraszniejsze dla nas obojga było to całkowite zatracenie się w drugim człowieku. A najbardziej przeraŜało nas to, Ŝe zatraciliśmy się wzajemnie. – Puścił jej rękę. – Chcę ci teraz powiedzieć, Ŝe jednak nie udało mi się ocalić niczego przed tobą. Byłaś zawsze przy mnie. Podobnie część mojej osobowości zawsze pozostawała z tobą na ziemi. Nie chcę cię stracić, Meg. Nagle poczuła, Ŝe traci całą energię. Wszystko dookoła – zimowy pejzaŜ, otaczający ich ludzie, pastelowy w swym pięknie dzień – odpłynęło od niej i nie było juŜ nic i nikogo oprócz Reda i jego wpatrzonych w nią oczu. To nie mogło być aŜ tak proste. Nie powinna ulegać chwilowym impulsom ani czarowi pospiesznie rzucanych słów. Wytrzymując długo jego wzrok, powiedziała: – Ja takŜe nie chcę cię stracić, Red. A moŜe to właśnie miało być tak proste? Patrzyli na siebie i nie było juŜ nic do ukrycia. Nie potrafiliby mieć teraz przed sobą Ŝadnych tajemnic, nie było między nimi miejsca na gniew czy strach. PołoŜył delikatnie rękę na jej ramieniu. – No więc chodź, mamy jeszcze sporo pracy. śyczenia szczęśliwej podróŜy Ŝegnały Meg, gdy zajmowała miejsce w kabinie pilota, swoje miejsce obok Reda. Po dłuŜszej chwili doszła do siebie na tyle, aby

móc pomachać wszystkim ręką. Red patrzył na nią, uśmiechając się nieznacznie i włączył urządzenia kontrolne. Obserwowała, jak z męŜczyzny, który był jej męŜem, stawał się pilotem. Jego oczy wpatrywały się w deskę rozdzielczą, ręce trzymały stery. Czuła, Ŝe zamyka się w sobie, cały koncentrując się na pracy. Była tym zafascynowana. Samolot powoli ruszył po zaśnieŜonym lądowisku. – Trzymaj się, dziecinko – zamruczał. – Osiemdziesiąt procent wszystkich wypadków lotniczych zdarza się podczas lądowania i startu. Silniki zawyły i zaspy śnieŜne zaczęły uciekać do tyłu. Meg starała się trzymać fason. To wszystko, co mogła zrobić. Gwałtownie nabierali prędkości w śnieŜnym tunelu. Nie mogła dostrzec końca pasa startowego, wokół widziała tylko migotliwe plamy bieli. Pas był tak krótki, Ŝe aŜ krzyknęła, gdy uświadomiła sobie, Ŝe odrywają się od ziemi. Jakaś siła wgniotła ją w fotel. Red zaklął, gdy samolot zatrząsł się tak mocno, jakby miał za chwilę wywinąć kozła. Zamknęła oczy myśląc: To jest to, to jest... Nie zdąŜyła dokończyć tej myśli, a juŜ byli w powietrzu. Czuła, jak przeciąŜenie ustępuje, i gdy otworzyła oczy, nie widziała nic oprócz mgły za oknem. – Czy moŜesz zdjąć ręce z moich kolan? Wpiłaś mi w ciało paznokcie aŜ do krwi – oznajmił Red. Spojrzała w dół. Rzeczywiście, jej palce były kurczowo wczepione w spodnie Reda. Z wysiłkiem rozluźniła uchwyt. Przełknęła ślinę i próbowała powiedzieć opanowanym głosem: – Co... to było? – Myślę, Ŝe rozbiliśmy śnieŜny bank. Czy nie mogłabyś wyjrzeć przez okno i zobaczyć, czy skrzydło jest nie uszkodzone? – Właśnie odwróciła się, aby to sprawdzić, gdy dostrzegła jego kpiarski uśmieszek. – Bardzo zabawne, królu niebios – powiedziała. Obserwowała go, jak nabierając wysokości powoli brał zakręt pod kątem prostym, a gdy odwróciła się, mogła zobaczyć dachy budynków i korony drzew w śnieŜnej mgle. – Czy nie lecimy trochę za nisko? Przesunął drąŜek steru do środka. – Dlaczego musisz mi przypominać, Ŝe nie lubię kobiet w kabinie? Zdjęła płaszcz i spróbowała się odpręŜyć w ciepłym wnętrzu samolotu.

– Tak, oczywiście czujesz się silniejszy, kiedy myślisz, Ŝe robisz coś lepiej ode mnie. – Wiele rzeczy robię lepiej niŜ ty. Jasne, Ŝe są sprawy, z którymi ty radzisz sobie doskonale i sądzę, Ŝe to się jakoś wyrównuje. Pochylił się do przodu i dotknął wskaźnika, a w oczach Meg zapaliło się światełko alarmowe. – Czy dzieje się coś złego? – spytała. Wyprostował się powoli i rzekł, nie patrząc jej w oczy: – Wiesz, zmieniłaś się od czasu, gdy jesteś tutaj. Meg spojrzała po raz drugi na wskaźnik, ale nie zauwaŜyła nic niepokojącego. Poprawiła się w fotelu, myśląc o tych wszystkich zmianach, jakie w niej zaszły w ciągu ostatnich dwudziestu czterech godzin. Tak, chyba się zmieniłam, powiedziała do siebie w duchu. – Jak ty moŜesz widzieć coś w tej mgle? – spytała. – Czy wiesz chociaŜ, dokąd lecimy? – To nie jest mgła, kochanie, to jest śnieg. I co – najmniej jeszcze przez pół godziny będzie tak zła widoczność. Coś gwałtownie poderwało samolot do góry, a po chwili rzuciło nim w dół. Meg przez chwilę sądziła, Ŝe jest to jakaś sztuczka Reda, aby raz na zawsze odechciało się jej krytykować pilota. Gdy jednak zobaczyła, jak szybko stara się naprowadzić maszynę na właściwy kurs, zrozumiała, Ŝe podejrzewała go o nadmierne poczucie humoru. – Jeszcze maleńka turbulencja, panie i panowie – zamruczał, spoglądając na wskaźnik. – Nic takiego, czym naleŜałoby się martwić. Siedziała odchylona w fotelu i Red patrzył na nią. – Nie bój się, kochanie. To rani moją ambicję, a przecieŜ nie powinnaś wpędzać pilota w depresję. – NaleŜało zaczekać – odpowiedziała. – Przynajmniej do czasu otrzymania bardziej precyzyjnych informacji o pogodzie. O BoŜe, Red, dlaczego mnie nie zatrzymałeś? Uśmiechnął się i pogładził jej kolano. – Nie mogłem, pamiętasz? Odpowiedziała mu uśmiechem. – Tak naprawdę, to się nie martwię. Wiem, Ŝe jesteś najlepszym pilotem w tym kraju. Spoglądali na siebie i znów wszystko było proste. Meg wydawało się nawet, Ŝe

nigdy przedtem nie czuła się tak dobrze. Spuściła oczy. – Czy mogę cię o coś zapytać? – O wszystko, z wyjątkiem tajemnic pilotaŜu. – Zawsze uwaŜałam cię za bohatera, Red – powiedziała. – Nigdy nie myślałam, Ŝe te twoje zawodowe umiejętności są sposobem, w jaki odgradzasz się od świata. Sądzę, Ŝe właśnie o to ci – chodzi. Chcesz być w tym najlepszy i nikomu nie pozwolisz się wyprzedzić. Przepraszam, Ŝe tak długo nie potrafiłam ci tego powiedzieć. Milczał przez chwilę, widziała jego profil, gdy uporczywie wpatrywał się w przednią szybę, jakby chciał wzrokiem przeniknąć szalejącą zamieć. I nagle wyszeptał cicho: – Zabawne, a ja zawsze chciałem ci się z tego zwierzyć. Bicie serca ustąpiło. Pozostał tylko warkot silnika i szum powietrza na skrzydłach. – Coś dziwnego dzieje się z ludźmi, którzy tu przyjeŜdŜają – powiedział Red rzeczowo. – Być moŜe zauwaŜyłaś, Ŝe wszyscy stają się nieustępliwi, niezaleŜni i samotni. Coś ich ciągnie na to pustkowie, tylko tutaj potrafią Ŝyć. Ja teŜ jestem takim człowiekiem, Meg. I ty równieŜ. – Popatrzył na nią. – Byłabyś biedna w Waszyngtonie, dziecinko – stwierdził po prostu. – JuŜ nie naleŜysz do tamtego świata, jeśli kiedykolwiek doń naleŜałaś. Serce Meg zatrzymało się na moment, a gdy spojrzała w jego oczy, zobaczyła w nich pytanie. Chciała, aby je wypowiedział. Nie wiedziała jeszcze, jaka będzie odpowiedź, ale pragnęła tego pytania. Maszynę znów podrzuciło do góry i Meg zdawało się, Ŝe słyszy jęk silnika. Red skoncentrował się na urządzeniach kontrolnych, bo wydawało się, Ŝe za moment samolot rozleci się w drobne kawałki. Nabrał jednak właściwej wysokości, zanim sercu Meg mógł zagrozić atak. Uspokoiła się. – No więc – powiedział Red – sprawa wydaje się chyba załatwiona. Mam kolegę, który chciałby załoŜyć ze mną szkołę pilotaŜu. To nie znaczy, Ŝe zrezygnuję ze swojej pracy, czasem odpoczniesz ode mnie, ale większość nocy chcę spędzać w domu. Wiesz, Ŝe właściwie nie ukończyłaś tutaj swojego zadania i nikt nie zaoferuje ci lepszej posady, kiedy wrócisz do Waszyngtonu, sama mi to kiedyś powiedziałaś. Moja propozycja jest taka: spędźmy dwutygodniowy urlop na Hawajach, a przedtem ofiaruj swemu szefowi przedwczesny urodzinowy prezent i powiedz mu, Ŝe zostajesz. Meg była oszołomiona. Uczepiła się kurczowo tej propozycji. Trzeba było

jeszcze wiele rozwaŜyć, ale... – Mam zostać tutaj? – powtórzyła z niedowierzaniem. – AleŜ ja nienawidzę tego miejsca. – Sama nie wiesz, co lubisz, a czego nienawidzisz. Myślałaś, Ŝe to mnie nienawidzisz. Byłaś o tym przekonana przez całe sześć miesięcy. Oboje zarabiamy bardzo duŜo i nie ma powodu, abyśmy musieli spędzać całą zimę na tej skutej lodem ziemi. Wybierz jakiekolwiek miejsce, a ja zbuduję ci tam dom. WciąŜ czuła się jak pijana. – Nie wiem, czy w Carstone potraktują mnie powaŜnie, gdy im zaproponuję pozostanie, ale będę musiała porozmawiać z nimi. Zawsze sądziłam, Ŝe chcą ode mnie tylko wdroŜenia eksperymentalnego programu. Zresztą nawet jeśli powiedzą: nie, jestem wystarczająco dobra, by pracować, dla kogo tylko zechcę. Mogę być niezaleŜna i sprzedawać się za najwyŜsze stawki... – Zdecyduj się, dziecino, mamy jeszcze tylko trzydzieści minut lotu... a moŜe nawet mniej. – Nagle przerwał, wziął ją za rękę i zmusił, aby wstała. – Chwileczkę, wyświadcz mi przysługę. Zanim zdąŜyła odetchnąć, posadził ją na miejscu pilota i połoŜył jej ręce na drąŜkach sterowniczych. – Pilnuj małego samolotu – powiedział. – Red, to chyba jakiś głupi Ŝart! – krzyknęła. – Czy dzieje się coś złego? – Albo to uderzenie o ziemię spowodowało przedziurawienie zbiornika z paliwem, albo nie działa wskaźnik. JeŜeli to wskaźnik, to muszę sprawdzić go natychmiast. Słyszała, jak szuka narzędzi. Z desperacją rzuciła się znów do pulpitu i w końcu znalazła na ekranie sztuczny horyzont z maleńkim samolotem, markującym kaŜde aktualne połoŜenie maszyny w stosunku do ziemi. Wpadła w panikę. – Red, przecieŜ ja nie wiem jak... – Przyciągnij drąŜki do siebie, jeśli chcesz wznieść się wyŜej, od siebie, jeśli chcesz zniŜyć lot. Teraz wyrównaj poziom i prowadź spokojnie. Meg przełknęła ślinę, a jej oczy skupiły się na sztucznym horyzoncie. Red połoŜył się na podłodze poniŜej pulpitu. Nagle samolot zachwiał się i sztuczny horyzont podskoczył gwałtownie do góry. Nerwowo zachłysnęła się powietrzem i przesunęła drąŜki. Horyzont stopniowo się obniŜył. – Co byś ty zrobiła beze mnie? – zapytał miękko Red.

Czuła kropelki potu wokół ust. – Myślę, Ŝe to, co kaŜesz mi teraz robić, jest jakąś formą kary. – Nie sądzę, aby mi się to udało. Horyzont zaczął się znów pochylać, ale teraz była juŜ na to przygotowana. W skupieniu przyciągnęła do siebie drąŜki steru. – Będzie to nasze wspólne lądowanie... jeśli wylądujemy – powiedziała. – Pragnę tego, kochanie – odparł spokojnie. Meg zacisnęła wargi i postanowiła dorównać mu opanowaniem. – A szkoła pilotaŜu? – spytała. – Zawsze nienawidziłeś tego pomysłu. – Wreszcie odwaŜyła się oderwać oczy od pulpitu. – Nie musisz tego robić ze względu na mnie. Red powoli odkręcał śrubki pod pulpitem. Widziała jego twarz i ramiona. – Nienawidziłem tego projektu stabilizacji, poniewaŜ był twój, a takŜe dlatego, Ŝe myśląc o nim czułem się stary i, niestety, naprawdę się starzeję. Rzeczywiście powinienem zastanowić się nad przyszłością. Być moŜe będziemy mieli dzieci. Chciałbym spędzać czas z nimi i przestać nieustannie się sprawdzać. Ciekawe, czy takie myślenie jest oznaką starzenia się, moŜe to raczej znamię dorastania. Ty teŜ powinnaś przestać się sprawdzać, Meg. Linia horyzontu pochyliła się niebezpiecznie. – Co się dzieje, Red?! – krzyknęła. – Trzymaj się mocno. – Głos Reda był niski i uspokajający, ale mogła odczuć w nim nutkę niepokoju. – Co się stało, co znalazłeś? Na miłość boską, powiedz mi! – Nie mogę ci nic powiedzieć, dopóki nie zapanujesz nad tym cholernym samolotem! i Z trudem udało się jej przywrócić linii horyzontu właściwe połoŜenie. – Dobrze, dobrze. Mam go! Red, czy to zbiornik paliwa? – Ubijamy interes, czy nie? – spytał po chwili. – Interes? – powtórzyła bezwolnie. – O jakim interesie mówisz, Red? – Ogarniała ją panika. – Czy zostajesz? A jeŜeli to nie jest zbiornik paliwa? JeŜeli nie, to znaczy, Ŝe zmierzają wprost w ramiona śmierci, pomyślała. Odetchnęła głęboko i zacisnęła palce na drąŜkach sterowniczych. – Miesiąc urlopu na Hawajach i ubijamy interes – odpowiedziała. – Załatwione.

Usiadł, trzymając Ŝółte i niebieskie przewody w rękach. – Przerwane połączenie – rzekł spokojnie. Otworzyła usta i nie wiedziała, czy ma się śmiać, czy płakać. Wtedy wstał, objął ją i pocałował mocno w usta. – Witaj w moim świecie, dziecino – szepnął, odsuwając lok z jej czoła. Uśmiechnął się. – I natychmiast zabieraj się z mojego fotela! Red stał obok hangaru na lądowisku w Bixby, zziębnięte ręce trzymał w kieszeniach i patrzył na Meg, która pilnowała wyładunku generatora. – UwaŜaj, gapo! – krzyczała na jednego z dwóch męŜczyzn próbujących wyciągnąć urządzenie. – To nie jest zabawka, chyba nie jesteś ślepy?! Czy mam wam napisać gdzie góra, a gdzie dół? Chodźcie za mną! Szła przodem, kierując ludźmi i Red pomyślał, Ŝe jest piękna. Cudowna, opanowana Meg, Meg wydająca polecenia, Meg wciskająca się tam, gdzie nie powinna – to było wspaniałe. Był wdzięczny losowi, Ŝe ta kobieta naleŜy do niego. – UwaŜaj, na miłość boską! Do góry, przecieŜ powiedziałam. WyŜej! Postawiła ostroŜnie urządzenie na ziemi i powierzyła je opiece asystentów. – Czy w tej Ŝałosnej grupie znajdę kogoś, kto potrafi nastawić złamania? Gdzie jest lekarz, który ma lecieć z nami? Powiedzcie mu, aby zabrał narzędzia i był gotowy za dwie godziny! MęŜczyzna stojący obok Reda patrzył na Meg zdumiony. – Kim jest ta kobieta? – zapytał. – To moja Ŝona. – Red uśmiechnął się dumnie. – Twarda sztuka, nie? Red nie odpowiedział, zbliŜył się do Meg i objął ją ramieniem. Razem szli przez hangar.
Flanders Rebecca (Carlisle Donna) - Jezdzcy burzy

Related documents

99 Pages • 31,030 Words • PDF • 626.1 KB

245 Pages • 61,336 Words • PDF • 1012.1 KB

27 Pages • 2,333 Words • PDF • 942.1 KB

189 Pages • 55,082 Words • PDF • 3.5 MB

306 Pages • 95,926 Words • PDF • 3.7 MB

6 Pages • 1,798 Words • PDF • 248.4 KB

379 Pages • 122,910 Words • PDF • 2 MB

378 Pages • 115,692 Words • PDF • 2 MB

80 Pages • 44,588 Words • PDF • 583.8 KB